Nastąpiła dzięki Internetowi eksplozja twórczości wszelakiej. Ludzie piszą, komponują, filmują, ale czy to znaczy, że mają coś do powiedzenia? Brzytwa Ockhama jest bezwzględna: nie należy mnożyć bytów ponad potrzeby.
Jedni powiedzą: panuje chaos informacyjny jak na targowisku. Na obejrzenie, wysłuchanie i przeczytanie tego co powstaje w sieci w przeciągu zaledwie jednego dnia nie starczy życia.
Inni odpowiadają: ale bazarowy chaos to coś najbardziej naturalnego na świecie, a idąc na przyjęcie gdzie jest szwedzki stół musisz zjeść wszystko co na nim jest? Wystarczy popróbować, wybrać co ci odpowiada i skomponować własny posiłek.
I jedni i drudzy mają rację. Problem polega jednak na tym, że znaczna część treści w Internecie jest po prostu bezwartościowa i nikomu nie potrzebna. Czytając niektóre wpisy na forach łatwo się przekonać, że lepiej by było gdyby w ogóle nie powstały. Oczywiście wystarczy, że dana treść czy informacja jest ważna dla jego twórcy, ale po co w takim razie umieszczać ją w sieci aby czytali ją inni? Gdy wszyscy mogą powiedzieć wszystko to tak, jakby nikt nic nie mówił. Więc są dwa sposoby aby zamknąć ludziom usta:
pierwszy: wprowadzić absolutną cenzurę, aby żadna niechciana informacja się nie upowszechniła
drugi: aby wszyscy mogli „wrzeszczeć”. Wtedy dana treść i tak nie potrzeb do wszystkich, a jaki nawet stanie się bardzo popularna to zostanie zrelatywizowana.
Sądzę, że większą siłę nośną miały gazetki drukowane przez opozycjonistów i wszelkiej maści rewolucjonistów rozdawane pokątnie, niż połowa blogów i kanałów na YT. Bo jeśli dany świat jest tylko twój, a każdy ma taki własny wirtualny świat, to nikt nie jest w stanie zmienić tego prawdziwego. Ludzie są zatomizowanie na skalę dotychczas niespotykaną. Czy handlarze i kupujący na targu mają wspólny cel? Nie! Każdy ma swój własny, podobny, ale własny.
Czy na jakimś blogu pojawi się informacja, myśl, która skłoniłaby ludzi do zbiorowego działania? Nie sądzę. Więc paradoksalnie sieć nie wywołuje żadnego zagrożenia dla monopolu informacyjnego i instytucji społecznego sterowania. Przy okazji nieformalne struktury stały się bardziej namierzane i poddawane inwigilacji. Dzięki sieci nie dojdzie już do żadnej rewolucji. Zostanie ona stłumiona w zarodku. Dlatego nasz świat z pozoru wolny i demokratyczny staje się paradoksalnie coraz bardziej zniewolony i totalitarny.
Zmiany dokonają się bez sieci, bo nadmiar informacji to ich brak. Ludzie znajdą inną formę komunikacji i przepływu idei: o ważnych sprawach będą ze sobą jak dawnej rozmawiać. Podkreśli to doniosłość treści. Stanisław Lem napisał kiedyś w „Bombie megabajtowej”, że człowiek jest w stanie przyswoić sobie zaledwie kilka bitów na sekundę. Czy eksplozja wzajemnej komunikacji doprowadziła do powstania jakiś wynalazków na skalę silnika parowego, lub koła? Nie. Lem stwierdził także kiedyś, że przemysł nie zaspokaja już potrzeb tylko je generuje. Komunikacja międzyludzka jest naszą naturalną potrzebą, ale z paplania nie będzie chleba dla nikogo. To nie proch lecz zasypka dla rozwoju. Amerykańscy publicyści w latach sześćdziesiątych nie mogli wyjść z podziwu, że na przystankach moskiewskiego metra ludzie czytają Dostojewskiego czekając na pociąg. Po prostu nie było Harlekinów. W PRL-owskiej telewizji było więcej wartościowych filmów i programów niż we wszystkich współczesnych platformach cyfrowych razem wziętych. Ludzie do dziś pamiętają „Sondę” czy „Teleranek”, a kto będzie pamiętać o współczesnych telewizyjnych „meteorach”? Tak więc nie ilość treści lecz jej subiektywna jakość jest wartością. A to że ludzie przeważane potrzebują krwi, seksu, taniego humoru? Dlatego sieć jest śmietnikiem.
Dlaczego więc to piszę? Sam już nie wiem.
Jedni powiedzą: panuje chaos informacyjny jak na targowisku. Na obejrzenie, wysłuchanie i przeczytanie tego co powstaje w sieci w przeciągu zaledwie jednego dnia nie starczy życia.
Inni odpowiadają: ale bazarowy chaos to coś najbardziej naturalnego na świecie, a idąc na przyjęcie gdzie jest szwedzki stół musisz zjeść wszystko co na nim jest? Wystarczy popróbować, wybrać co ci odpowiada i skomponować własny posiłek.
I jedni i drudzy mają rację. Problem polega jednak na tym, że znaczna część treści w Internecie jest po prostu bezwartościowa i nikomu nie potrzebna. Czytając niektóre wpisy na forach łatwo się przekonać, że lepiej by było gdyby w ogóle nie powstały. Oczywiście wystarczy, że dana treść czy informacja jest ważna dla jego twórcy, ale po co w takim razie umieszczać ją w sieci aby czytali ją inni? Gdy wszyscy mogą powiedzieć wszystko to tak, jakby nikt nic nie mówił. Więc są dwa sposoby aby zamknąć ludziom usta:
pierwszy: wprowadzić absolutną cenzurę, aby żadna niechciana informacja się nie upowszechniła
drugi: aby wszyscy mogli „wrzeszczeć”. Wtedy dana treść i tak nie potrzeb do wszystkich, a jaki nawet stanie się bardzo popularna to zostanie zrelatywizowana.
Sądzę, że większą siłę nośną miały gazetki drukowane przez opozycjonistów i wszelkiej maści rewolucjonistów rozdawane pokątnie, niż połowa blogów i kanałów na YT. Bo jeśli dany świat jest tylko twój, a każdy ma taki własny wirtualny świat, to nikt nie jest w stanie zmienić tego prawdziwego. Ludzie są zatomizowanie na skalę dotychczas niespotykaną. Czy handlarze i kupujący na targu mają wspólny cel? Nie! Każdy ma swój własny, podobny, ale własny.
Czy na jakimś blogu pojawi się informacja, myśl, która skłoniłaby ludzi do zbiorowego działania? Nie sądzę. Więc paradoksalnie sieć nie wywołuje żadnego zagrożenia dla monopolu informacyjnego i instytucji społecznego sterowania. Przy okazji nieformalne struktury stały się bardziej namierzane i poddawane inwigilacji. Dzięki sieci nie dojdzie już do żadnej rewolucji. Zostanie ona stłumiona w zarodku. Dlatego nasz świat z pozoru wolny i demokratyczny staje się paradoksalnie coraz bardziej zniewolony i totalitarny.
Zmiany dokonają się bez sieci, bo nadmiar informacji to ich brak. Ludzie znajdą inną formę komunikacji i przepływu idei: o ważnych sprawach będą ze sobą jak dawnej rozmawiać. Podkreśli to doniosłość treści. Stanisław Lem napisał kiedyś w „Bombie megabajtowej”, że człowiek jest w stanie przyswoić sobie zaledwie kilka bitów na sekundę. Czy eksplozja wzajemnej komunikacji doprowadziła do powstania jakiś wynalazków na skalę silnika parowego, lub koła? Nie. Lem stwierdził także kiedyś, że przemysł nie zaspokaja już potrzeb tylko je generuje. Komunikacja międzyludzka jest naszą naturalną potrzebą, ale z paplania nie będzie chleba dla nikogo. To nie proch lecz zasypka dla rozwoju. Amerykańscy publicyści w latach sześćdziesiątych nie mogli wyjść z podziwu, że na przystankach moskiewskiego metra ludzie czytają Dostojewskiego czekając na pociąg. Po prostu nie było Harlekinów. W PRL-owskiej telewizji było więcej wartościowych filmów i programów niż we wszystkich współczesnych platformach cyfrowych razem wziętych. Ludzie do dziś pamiętają „Sondę” czy „Teleranek”, a kto będzie pamiętać o współczesnych telewizyjnych „meteorach”? Tak więc nie ilość treści lecz jej subiektywna jakość jest wartością. A to że ludzie przeważane potrzebują krwi, seksu, taniego humoru? Dlatego sieć jest śmietnikiem.
Dlaczego więc to piszę? Sam już nie wiem.