sobota, 17 kwietnia 2010

Najnudniejsza bajka świata

Ponieważ moje latorośle domagają się czasami opowiedzenia im bajek przed zaśnięciem, a w epoce Ben 10 i innych Chauderów Czerwony Kapturek czy Brzydkie Kaczątko to „badziew”,  postanowiłem wymyślić najnudniejszą bajkę na świecie. Nawet śmiem powiedzieć anty-bajkę. Ma być ona tak nudna, że przed jej końcem „beneficjent”ma spać. Czy podołam zadaniu?

Część pierwsza (o ile będą następne): Przeprosiny

Przybył do Gduli Gdyn i przyniósł jej cztery kawałki koziego sera na zgodę. Ta bez stęknięcia, otwarła mu właz do swojej nory, a on wślizgnął się do środka pieczołowicie wycierając za sobą śluz miotełką wykonaną z sierści psa. Zamknęła nosem właz do jamy. On bez stęknięcia zasiadł przy stole. Ona przyniosła dwa talerzyki. Jednego trzymała w prawej przedniej ręce, drugiego zaś w tylnej lewej. Pięć pozostałych rąk zajęte było nakręcaniem patefonu, dłubaniem w nosie, drapaniem się po lewym odbycie, dokładaniem drew do kominka i wycieraniem pozostawionego przez gościa śluzu z podłogi.
- Kchyyyyy! - jęknął on pierwszy. Rozmowa dobywała się w języku kierkolnickich* stękań i pomruków. Dla jasności sprawy będę od razu tłumaczył.
- Wcale się nie gniewam – odparła Gdula – tylko mogłeś bardziej uważać. Zostawiłeś mnie w czasie deszczu meteorów samą w kryształowym lesie!
- Wcale nie, sam się zgubiłem! Meteory padały tak gęsto, że nie mogłem odnaleźć gwiazdy Nitro, i zbłądziłem.
- Rozumiem, przecież wiesz jak uwielbiam kozi ser. Za jego kawałek mogłabym Ci wybaczyć wszystko.
- Ale to naprawdę nie moja wina! Musiałem iść na około lasu, a między płetwy nalazło mi tyle pyłu wulkanicznego, że omal się nie zatarłem.
- Wiem, wiem rozumiem. A ja poszłam w drugą stronę i na szczęście nie spotkałam limertyków**. Na drugi raz mamy nauczkę.

Gaworząc tak zjadali kolejne kawałki sera. A wydobywające się z ich skrzeli ciche postękiwania nie znaczyły nic ponadto czym w istocie były - czyli cichymi postękiwaniami. Gdy się już posilili i wyrazili wszystkie zachwyty nad jakością przysmaku, a po dawnych dąsach nie było już naprawdę śladu, rozpoczęli planowanie kolejnej wyprawy.
Gdyn wyciągnął z muszli na odwłoku, którą jak wszyscy wiemy osiadają tylko samce rubinową fajkę.
- Krrrychhhhhh – powiedział, co było wyrazem zadowolenia.
- To teraz gdzie popełzniemy? Może w stronę jezior? Słyszałem o przytulnych norkach wynajmowanych od tubylców za zaledwie kilka palseków***. Moglibyśmy się tam zadomowić na kilka dni i mieć niezłą bazę wypadową w pobliskie góry.
- A jak spotkamy limertyków?
- Nie bój się przecież będziesz ze mną!
- Właśnie tego się najbardziej obawiam... - końce czułek pociemniały mu gdy usłyszał te słowa, co było wyrazem zdenerwowania.
- No nie gniewaj się – rzekła Gdula i podpełzła tak blisko, do swego przyjaciela aby móc musnąć go swym odwłokiem przy skrzelach.

Byli jedynymi kirekolnikami na tej planecie, więc już dawno zauważyli, że są skazani na siebie lub na samotność. Początkowa niechęć przerodziła się z czasem w prawdziwą przyjaźń i uczycie. Dwa tysiące niemotyckich**** lat po katastrofie ich statyku, z której jako jedyni wyszli cało spowodowało, że rozumieli się bez słów. Oboje wiedzieli, że nikt po nich nie przybędzie. Przez ten czas ich układ gwiezdny przestał już istnieć, a inne statki mające skolonizować niezamieszkałe planety dotarły lub nie dotarły na miejsce. Jeśli nawet dotarły to upłynęło zbyt mało czasu aby ich rodacy mogli się na nich zadomowić i próbować nawiązać kontakty z innymi. Oczywiście na ich rodzimej planecie pozostała garstka ortodoksów do końca wierzących, że żadnej katastrofy nie będzie, ale jednak była. Oboje starali się o tym nie myśleć. Do tego doszło to nieudane lądowanie. Pokładowy komputer źle obliczył odległość i kapitan statku nie zdążył wyhamować. Kierkolnicy to raczej istoty, które giną tylko w wyjątkowych sytuacjach. Niewątpliwie ta taką była. Tylko im udało się wyjść cało. Musicie wiedzieć jeszcze coś o kierkolnikach. Gdy takiemu odetnie się odwłok, odrasta nowy, o ile jest coś do jedzenia w okolicy. Co różnie je od ziemskich istot to to, że odwłok potrafi żyć samodzielnie. Oczywiście nie odrasta z niego nowy kierkolnik, ale ciągle pełza dopóki nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia. Warunkiem tego jest to, aby w danej odciętej części pozostał jeden z dziewięciu kapszetaczy - mózgów kierkolnika. I tak wszystkie części zdeformowanych przez katastrofę statku towarzyszy mają już swoje zastosowanie. Jeden otwiera drzwi do stodoły, drugi pracuje jako zmywarka do naczyń, trzeci czyta baśnie na dobranoc, jednak zacina się i ile można w kółko słuchać: dawno, dawno temu.
Ze statku wyszli prawie cało tylko oni.
Oczywiście planetę zamieszkują i inne stworzenia, jednak ich cywilizacyjny rozwój jest na taki niskim poziomie, że nie potrafią nawet powiedzieć „dzień dobry”.
- To kiedy wyruszamy? - spytał przystając już całkowicie na pojedanie
- A choćby i zaraz – powiedziała Gdula.

Wstali i wypełzli. Dzień zapowiadał się pięknie.


* Kierkolinicy – gatunek stworzeń, które przyleciały z planety Kierkoli,jednak ich statek uległ katastrofie. Przedstawicielami tego gatunku są Gdula i Gdyn.
** limertyki – lokalny gatunek drapieżników. Gatunek dość prymitywny, atakujący w watahach. Łatwo się oswaja. Czasami w odpowiedniej może można robić z nich zaprzęgi. Dość mało pali.
*** palseki – waluta tubylców – bardzo prosta do podrobienia. Planetę na której dzieje się akcja zamieszkuje cały szereg stworzeń. W pewnym momencie postanowili wprowadzić wspólną walutę aby wymieniać między sobą różne produkowane przez nich dobra. W pewnym jednak momencie jedno plemię wpadło na pomysł powołania centralnego banku i druku pelseków, które nie mają w niczym pokrycia. Ale to zupełnie inna historia.
**** Niemot – planeta na której wylądowali i na której dzieje się akcja. Jeden niemocki rok to ok. 9 ziemskich miesięcy

1 komentarz:

  1. Bardzo dobra historia. S niecierpliwością czekam na więcej. I tym razem z obrazkami.

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj