Za dawnych studenckich czasów pojechałem do pewnej wioski robić badania socjologiczne. (Kolokwialnie rzecz ujmując pojechałem robić ankiety, lecz jakby to usłyszał mój mistrz złapałby się za serce i powiedział kwestionariusz wywiadu, ale mniejsza ale mniejsza o to.)
Trafiłem do domu przypominającego pewien rysunek Artura Grottgera. Różnił się tylko dwoma detalami: był pokryty papą a nie strzechą i w kuchni wisiała żarówka. W całym pomieszczeniu biegały brudne zasmarkane dzieci, na piecu chlebowym zajmującym znaczą część pomieszczenia leżała przykryta kocem staruszka. W całej izbie roznosił się zapach gotowanego posiłku. Zasiadłem przy stole wraz z gospodarzem, z którym mam przeprowadzić wywiad. Zaczynamy rozmowę. W pewnym momencie zadaję pytanie:
- Czy popiera Pan postęp techniczny? - do dziś nie wiem co za kretyn układał ten kwestionariusz...
- A co to jest? - pyta gospodarz. Pojawiła się konieczność "operacjonalizacji".
- To czy orało się kiedyś koniem, a teraz ciągnikiem jest dobre czy nie? - rzuciłem na poczekaniu.
- To zależy - powiedział gospodarz. - Lepiej jest oczywiście orać ciągnikiem, ale ropa jest droga. Pracując koniem jestem niezależny i samowystarczalny. Niech Pan zaznaczy, że "raczej tak".
Potem pojawiła się cała seria pytań i zaskakująco trafnych zdroworozsądkowych odpowiedzi.
Zaskoczyła mnie jego inteligencja i sposób pojmowania świata. Doceniłem to dopiero potem, gdy otrząsnąłem się z marksistowskiej papki i wizji świata wciskanej mi do głowy na studiach.
Po dłuższej rozmowie, o ankiecie i o życiu przeszedłem do "metryczki":
- Jakie pan ma wykształcenie? - zadałem standardowe pytanie.
- Podstawowe - odpowiedział dość (o dziwo) nerwowo mężczyzna.
- Panie ja go doprowadziłam do drugiej klasy potem nie chciał chodzić. Pisz Pan "dwie klasy" bo źle wyjdzie! - był to głos śpiącej na piecu dotychczas niewtrącającej się staruszki.
Trafiłem do domu przypominającego pewien rysunek Artura Grottgera. Różnił się tylko dwoma detalami: był pokryty papą a nie strzechą i w kuchni wisiała żarówka. W całym pomieszczeniu biegały brudne zasmarkane dzieci, na piecu chlebowym zajmującym znaczą część pomieszczenia leżała przykryta kocem staruszka. W całej izbie roznosił się zapach gotowanego posiłku. Zasiadłem przy stole wraz z gospodarzem, z którym mam przeprowadzić wywiad. Zaczynamy rozmowę. W pewnym momencie zadaję pytanie:
- Czy popiera Pan postęp techniczny? - do dziś nie wiem co za kretyn układał ten kwestionariusz...
- A co to jest? - pyta gospodarz. Pojawiła się konieczność "operacjonalizacji".
- To czy orało się kiedyś koniem, a teraz ciągnikiem jest dobre czy nie? - rzuciłem na poczekaniu.
- To zależy - powiedział gospodarz. - Lepiej jest oczywiście orać ciągnikiem, ale ropa jest droga. Pracując koniem jestem niezależny i samowystarczalny. Niech Pan zaznaczy, że "raczej tak".
Potem pojawiła się cała seria pytań i zaskakująco trafnych zdroworozsądkowych odpowiedzi.
Zaskoczyła mnie jego inteligencja i sposób pojmowania świata. Doceniłem to dopiero potem, gdy otrząsnąłem się z marksistowskiej papki i wizji świata wciskanej mi do głowy na studiach.
Po dłuższej rozmowie, o ankiecie i o życiu przeszedłem do "metryczki":
- Jakie pan ma wykształcenie? - zadałem standardowe pytanie.
- Podstawowe - odpowiedział dość (o dziwo) nerwowo mężczyzna.
- Panie ja go doprowadziłam do drugiej klasy potem nie chciał chodzić. Pisz Pan "dwie klasy" bo źle wyjdzie! - był to głos śpiącej na piecu dotychczas niewtrącającej się staruszki.
Nie zawsze wykształcenie świadczy o czymkolwiek. Przypomniały mi się Dilbert, gdzie w wielkiej firmie najmądrzejszą osobą jest woźny... Może znowu przyszła pora, aby na króla wybrać Piasta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj