Sytuacja naszego nieszczęsnego kraju przypomina oddział onkologiczny. W łóżku leży pacjent, a przy nim kilku lekarzy i członków rodziny. Jedni wmawiają mu, że wszystko jest dobrze i że niedługo opuści szpitalne mury, drudzy z kolei tłuką mu do głowy, że jego stan jest poważny, i że musi aby nie cierpieć przyjąć wyższą dawkę przeciwbólowego leku. Wśród członków rodziny pojawił się w pewnym momencie nawet rozłam. Jedni mówią choremu, zasugerowani lekarską ściemą, że to nie jest żaden przeciwbólowy środek, ale ekstra drag pozwalający odfrunąć i mieć kolorowe sny.
Pacjent się wacha, którą opcję wybrać? Bardziej optymistyczną ale mniej wiarygodną, czy tę realną ale nie tak przyjemną. Gdy jego wahanie osiąga pewne apogeum, na sali pojawia się pielęgniarz, który dla odwrócenia uwagi usiłuje zdjąć ze ściany wiszący tam krzyż. Zajęci dyskusją i przekonywaniem pacjenta lekarze i krewni zdają się nie dostrzegać tego faktu. Pielęgniarz wykorzystując ten moment zdejmuje krzyż ze ściany i wyje ze wściekłości. Na dawno nie malowanej ścianie krzyż pozostawił po sobie trwały jasny i wyróżniający się ślad, którego nie da się tak łatwo wytrzeć ani zmyć.
Pacjent obserwujący tę całą maskaradę wybiera argumentację lekarzy i pozwala się uśpić, zabijając w ten sposób swój ból, ale i świadomość.
A tak naprawdę to w szpitalu na oddziale onkologicznym nic nie zależy od pacjenta. Co więcej, sama onkologia nie zna tak naprawdę przyczyn, ani skutecznych metod leczenia przypadłości dla której została powołana.
Sytuacja w Łuni, zwłaszcza po dzisiejszym nocnych negocjacjach z lichwiarzami przypomina sytuacje na oddziale psychiatrycznym. Szpitalowi grozi zamknięcie za nieopłacone rachunki. Prawdziwa dyrekcja szpitala gdzieś się ulotniła, a rolę negocjatora przejął samozwańczy samorząd pacjentów oddziału psychiatrycznego. Spotkania, konsultacje i próby reform przypominają zbiorową terapię zajęciową. Wszyscy są oszukiwani i oszukują się nawzajem, że kryzys został zażegnany. Wariaci pokazują sobie wzajemnie plany ratunkowe oparte na nowych, opracowanych przez nich odmianach arytmetyki. Tymczasem w interesie nie traktujących wariacki samorząd poważnie lichwiarzy nie jest wcale ani upadłość szpitala, ani spłata długów. Chodzi o to, aby dług był i był cały czas spłacany. A wariaci przystaną na każde warunki, które jeszcze przez jakiś czas pozwolą im żyć w mirażu swych wyimaginowanych funkcji i zaszczytów. Sytuacja przypomina nieco tę opisaną w książce Stanisława Lema „Szpital Przemienienia”. Miejmy nadzieję tylko, że finał całej historii nie będzie taki jak w powieści.
Jednak finał widać już na horyzoncie. Europa przez niefrasobliwość socjalistycznych świrów w kaftanach bezpieczeństwa, które tylko z pozoru przypominają lekarskie kitle, została już skazana na gospodarczą, a być może i cywilizacyjną klęskę. Przy tego typu modelu zarządzania, marnotrawstwie i totalnym wypraniu ludzkich mózgów w przeciągu najbliższych dekad nasz dom wariatów będzie mógł aspirować co najwyżej do miana psychiatrycznego skansenu.
W czym nadzieja?
Jeśli zarówno na naszym oddziale jak i w całym szpitalu jest jeszcze ktoś rozsądny, pierwszą rzeczą jaką wykombinuje będzie wymyślenie para - pieniądza. Czyli zastępczej waluty, która posłuży do handlowego obrotu. We wszelkiego rodzaju zamkniętych instytucjach taką rolę pełną papierosy lub inne przedmioty powszechnego użytku. Potrzebny jest nam jak u cytowanego wczoraj Clawell’a jakiś król szczurów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj