czwartek, 13 października 2011

System naczyń połączonych

Czasami łapię się na tym, że łapię się dziwię się zwykłym rzeczom. Dzisiaj zadziwiło mnie, że oto taki decymetr sześcienny zwany litrem w przypadku wody waży równio kilogram. Mamy więc połączenie miary długości, objętości i masy. A łącznikiem tego wszystkiego jest… woda. Przypadek? Podejrzewam że nie. Ktoś tworząc miary musiał oprzeć się na czymś stałym i uniwersalnym. I tak ziemskie miary mają swój początek w tym, co stanowi niezbędny składnik życia. Nie podejrzewam, że za tym „zbiegiem okoliczności” stoi jakieś filozoficzne przesłanie. Raczej jest to kwestia praktycznego podejścia. Mając dość precyzyjną miarę długości można z dziecinną łatwością mieć również miary pojemności i masy.
Jak widać umiejętność obserwacji rzeczy podstawowych jest dość pouczająca. Bo na świecie wszystko tak jak woda tworzy system wpływających na siebie wzajemnie czynników.

A wiele ciekawych rzeczy dzieje się tuż za naszą granica. 
Oto sąd na Ukrainie skazał byłą premier tego kraju Julie Tymoszenko na 7 lat pozbawienia wolności za niekorzystnie dla kraju popisanie umowy gazowej z Rosją. I podniosły się głosy protestu we wszystkich okolicznych krajach. I pewnie wcale nie chodzi o ową nieszczęsną kobiecinę z odrostami na głowie. A jeśli założymy, że umowa z Rosją rzeczywiście była niekorzystna i że nie jest to polityczna hucpa tylko normalny wyrok dla malwersanta? Wtedy nagle wszystkie międzynarodowe protesty zyskają inny sens. Bo oto sąd w Kijowie stworzył niebezpieczny precedens. Być może inne sądy w innych krajach pójdą za tym przykładem i zacznie karać polityków za ich błędy? Ktoś zacznie patrzeć na umowy kredytowe, zadłużenie i marnotrawstwo? Ktoś inny dopatrzy się stworzonych specjalnie luk prawnych. Nie to nie możliwe. Należy zaprotestować, bo i u nas przyjdzie komuś do głowy podobne rozwiązanie. Wtedy nasz „drogi” wicepremier Pawlak odpowiedzialny, jak Julia za podobną gazową umowę powinien dostać wyrok co najmniej 50 lat do odsiedzenia. 

Mnie więcej w tym samym czasie nasi południowi sąsiedzi – Słowacy powiedzieli w parlamencie, że nie mają zamiaru płacić na greckie długi. W wyniku tego jasnego przekazu upadł rząd równie pięknej jak Julia pani premier i cały misterny pakiet stabilizacyjny szlak trafił. No i co z tego? A no nic. Tradycyjnym europejskim zwyczajem głosowanie ma być powtórzone. A jak się komuś nie podoba, to wiedzie Bundeswera, o przepraszam, Europejskie Siły Stabilizacyjne, lub inna wymyślona na prędze formacja „pokojowa” i zrobią porządek. Ale to przyszłość i ostateczność. Najpierw trzeba będzie uruchomić armię agentów, figurantów i pożytecznych idiotów po to, aby załatwić to bardziej cywilizowany sposób. 

Ale przecież tak już bywało w dawnych czasach, że gdy jakieś miasto się zbuntowało i nie chciało płacić podatków monarsze, ten wysyłał tam wojska, zdobywał miasto i nie dość, że wziął to co chciał, to jeszcze wystawiał rachunek za oblężenie. Władców niegdyś było wielu. Dziś jest jeden, ale otoczony zgrają pozorantów tak, aby nikomu nie przyszło przypadkiem do głowy kto tu wydaje rozkazy. 
Jak widać czasy nasze nie różnią się znacznie od tych feudalnych, z tą tylko różnicą, że nikomu teraz nie chodzi o ziemię i że lud może sobie sam wybrać wójta (czasami nawet kobietę), którego potem może obsobaczyć od czci i wiary, a nawet zamknąć do więzienia za to, że zapłacił panu za duży haracz. Czyli system feudalny nie był taki zły! Powinni cieszyć się konserwatyści! Mała to wszakże pociecha, tym bardziej, że poziom haraczy przez ostatnie tysiąc lat wzrósł na pewno o 1000 procent. Feudalizm nie jest zły – to prawda. Pod warunkiem jednak, że haracz dla władcy jest niski i gdy wiadomo kto jest wójtem, a kto królem.

A woda? Woda płynie sobie spokojnie. Nikomu nie przeszkadza, jest wszędzie i dla wszelkiego życia stanowi początek. Bo wszystko płynie. Tak więc i te misterne doczesne zabiegi trafi szlak. To tylko marność i kolosy na glinianych nogach. Życie jest za krótkie aby martwić się o cały świat, który w naturalny sposób i tak dokona samoregulacji. Ale nic nie zaszkodzi obserwować i wyciągać wnioski nawet z bardzo oczywistych spraw. Nie wiadomo kiedy ta wiedza będzie użyteczna. Umiejętność dostrzeżenia kto jest kim w tej maskaradzie urasta przeto do rangi wiedzy tajemnej.

Edit 13 październik 2011, godz. 18.33
Słowacki parlament przyjął właśnie co miał przyjąć i już wszyscy są szczęśliwi, za wyjątkiem - rzecz jasna - samych Słowaków. Tempo iście stachanowskie, nieprawdaż?

3 komentarze:

  1. Spotkałem się z takim porównaniem (Frederick Forsyth?), że głowy państw tworzą swego rodzaju "związek zawodowy", zainteresowany wzajemnym zapewnianiem sobie immunitetów oraz doraźnego bezpieczeństwa. Nawet wtedy, gdy ze sobą walczą, a co dopiero, gdy plebs się głów oddolnie domaga.

    Ciągle mi to chodzi po głowie w kontekście - co czuje przywódca zagraniczny spotykając Tuska, Sikorskiego, czy - dajmy na to - Komorowskiego? Nie, co mówi, robi, podpisuje, lecz co czuje względem "kolegi związkowca" wobec tego cienia smoleńskiego?

    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    Wiesz, co? Myślałem o tym dziś rano, lecz w nieco innym kontekście.
    Poznałem w różnym czasie różnych polityków, także tych z górnej półki i muszę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością: oni na ogół nic nie czują. Przeważająca większość z nich to intelektualne totalne dno. Mają tylko obsesję na punkcie sojowego wizerunku, powtarzają oklepane komunały i są tak zadufani w sobie. Widać też wyraźnie pewien rodzaj „spirali śmierci”. Ci mało rozgarnięci otaczają się jeszcze mniej rozgarniętymi w nadziei, że będą za głupi, aby ich wysadzić z siodła. Gdy do tego dochodzi, przygłupy otaczają się jeszcze większymi przygłupami. I tak po kilku cyklach są już tacy, którzy nie potrafią czytać ze zrozumieniem, ani sklecić prawidłowo zdania. Nie sądzę przeto, że ci z zagranicy są inni. Dlatego raczej nic nie czują widząc naszych jeźdźców apokalipsy. W tym zawodowym związku nie ma zasad, nie ma reguł, jest tylko system wzajemnych haków i „kwitów” utrzymujący to wszystko w względnej stabilności.
    Zauważyłem pewną kwestię. Otóż wszyscy ocierający się o utrzymanie suwerenności politycy przez ostatnią dekadę zostali wydymani i odeszli z polityki niezależnie od partii w jakiej byli. Rokita za „Nicea albo śmierć” zapłacił jak zapłacił, cała frakcja konserwatywnych i niepodległościowych polityków została wylana i lub sama odeszła z PSL, a w PiS kwestę tę rozwiązał Smoleńsk, łamiąc kręgosłup tej partii. Więc jeśli zachodni politycy czuli cokolwiek patrząc na naszych „umiłowanych przywódców” to – jak to mawia młodzież – był to „szacun.”
    Pamiętajmy, że PiS to odszczepieńcy nie respektujący korporacyjny reguł, więc być może nie należą do cechu, jak w średniowieczu partacze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz pewnie rację, ale niezupełnie mi o takie sytuacje chodziło. Na pewno, siedząc u siebie, niejeden wzdycha: "ach, gdyby tak moja opozycja wsiadła do jednego samolotu ...". W takie knajackie tęsknoty i szacun dla drogi na skróty, to ja też wierzę.

    Mi jednak chodziło o sytuacje, twarzą w twarz. Czy np. spotykając się z takim wydają dodatkowe instrukcje swojej ochronie?

    Czy uważniej liczą palce po szejkhendach?

    Czy, jeśli mają własne dane wywiadowcze ze Smoleńska, to wahaliby się wykorzystać je w rozmowach, itd.

    A u uczestników z "naszej" strony, czy istnieje jakaś krępacja, np.: "pewnie coś wiedzą, ale co?"

    itd., etc.

    Nie ma możliwości, żeby wpływu nie było.

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj