Znowu spóźniłem się do pracy. Znowu będę musiał pisać jakieś kretyńskie wyjaśnienia: że korki, że roboty drogowe. Prawda jest brutalna. Po rytualnej wojnie domowej w kwestii wstawania, trzeba było młodego odwieść do przedszkola. Wsadziłem go w samochód i pędem do przechowalni. A tu po przejechaniu dwóch kilometrów spodenki Wojtka całe mokre. Co za cholera? Na siedzeniu samochodu znalazł maszynkę do robienia baniek mydlanych. Nie oparł się pokusie i wylał na siebie zawartość zbiorniczka. Nawet pachniał, ale jego wygład wskazywał jednoznacznie na obsikanie. Już oczami wyobraźni widziałem zdewociałe (choć jeszcze nie takie stare) przedszkolanki i wyrok w ich oczach: „co za C..j! Przyprowadził zasikanie dziecko do przedszkola!”
Wrzask młodego, który ma fobie na punkcie wilgoci na swej garderobie. Decyzja – wracamy.
Błyskawiczna zmiana gatek, uspokojenie i podróż do instytucji nie wiadomo dla czego zwaną przedszkolem, a przecież to prawdziwa szkołą – przetrwania.
Jak wrócę do domu to będziemy puszczać bańki. Dawno tego nie robiłem pewnie ze 20 lat… Na szczęście nie musiałem się tłumaczyć. Ale jakbym powiedział prawdę to i tak by nikt mi nie uwierzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj