piątek, 11 lipca 2008

Domek na drzewie

Decyzja zapadała
Na wyraźnie życzenie moich latorośli miał powstać domek na drzewie. Drzew co prawda na naszym podwórku nie jest za wiele ale to nic. Z czasem życzenie stało się szantażem - zresztą obustronnym; - jak nie zjesz to nie będzie domku (dorośli) - miał być domek (dorośli inaczej). Impas trwał przez kilka tygodni. W końcu zaopatrzony w młotek, kilka gwoździ (nie wiedziałem, że są teraz takie drogie) i dostarczoną przez dziadka stosowną liczbę desek postanowiłem zabrać się do pracy. Powstała platforma (ale moja nie obywatelska), na której efekt mojej prymitywnej myśli architektonicznej miał stanąć i zamanifestować światu - to znaczy okolicznym sąsiadom - moje ciesielskie umiejętności. Koncepcji było kilka. W końcu przybyły dziadek stwierdził, że jego kolega ma domek dla dzieci, który idealnie nadaje się i on go od niego kupi i przywiezie.

Transport
Okazało się, że domek jest ale 80 kilometrów od nas. Potrzebna była tylko "lawetka" na której ów przybytek mógłby być przywieziony. Poszukiwania "lawetki" trwały, gdy okazało się, że wystarczy przyczepka. Gdy taka znalazła się już na naszym podwórku, wykonałem testowy telefon do mego rodziciela. Okazało się, że ów domek to piętrowa konstrukcja o wymiarach 2 na 4 metra i że w praktyce potrzebna jest ciężarówka. Zamówiliśmy ciężarówkę. Transport trwał całe przedpołudnie, gdyż rozmiary budowli mogły pozrywać przewody energetyczne. W końcu monstrum przybyło. Zdejmowanie domostwa to zupełnie inna historia, na kanwie której jakiś student archeologii mógłby spokojnie napisać pracę pt. "Wykorzystanie prymitywnych techniki, narzędzi oraz pospolitego ruszenia społeczności wiejskiej przy wznoszeniu piramid".

Finał
Przy ustawianiu domku pojawił się na samym początku oczywisty problem: Ni cholery nie wejdzie na drzewo! To gdzie ma stanąć? Może obok drzewa? Nie zetnijmy drzewo! Cała historia na szczęście skończyła się bez uszczerbku dla lokalnego ekosystemu. Domek stanął w całkiem innym miejscu. Po czym dzieci rozpoczęły przeprowadzkę.

Puenta
Przypomina mi to piosenkę Jacka Kleyff'a o chłopaku, który siedząc nad rzeką zobaczył kąpiącą się piękną dziewczynę. Ponieważ z nad wody widać było tylko głowę i piersi, a młodzieniec postanowił zobaczyć więcej, wpadł na pomysł. "Wybuduję tamę. Obniży się poziom wody i będzie wszystko widać". biedak zabrał się do pracy i zapomniał po co to robi. Po kilku latach budowy tama postała, po dziewczynie nie było już śladu. Co więcej, pewnie była już babsztylem.
Podobnie sytuacja ma się z naprawą państwa. Róże fajne pomysły i inicjatyw posłów, ministrów lub wszelkiej maści samorządowców w praktyce przeradzają się w "potwory" prawno decyzyjne utrudniające i komplikujące tylko życie. Co więcej powstaje koleją armia urzędników realizujących różne procedury dla spełnienia owej zbożnej idei. Przykład; Biuletyn Informacji Publicznej. Idea jak najbardziej słuszna. Ale ktoś musi owe informacje zamieszczać. Dzięki czemu podatnik ma kolejne gęby do wyżywienia we wszelkich instytucjach. Zapętlenie i krach tego sytemu są nieuchronne, a autostrad na EURO 2012 nie będzie.

P.S.
Za chwilę przyjdzie jeden albo drugi z moich synów i powiedzą: "obiecałeś domek na drzewie". A wtedy szlak mnie trafi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj