poniedziałek, 22 lutego 2010

Napoleon i światłowody czyli biurokratyczne dylematy

Tekst o pogoni za królikiem, którego nikt nie chce lub nie potrafi złapać i o tym jak technologia się zestarzeje zanim zaistnieje.

Od pewnego czasu media obiegają informacje jak to dzielna administracja samorządowa w połączeniu z bratnią armią urzędników połączonych dywizjonów resortów wszelakich buduje sieci światłowodowe, dzięki którym wszystkim będzie się żyło lepiej i sprawniej. Oczywiście nikt jak dotąd nie wykopał ani piędzi ziemi pod owe sieci, ale wszyscy się nadymają. Zwłaszcza przed wyborami. Ów Internet po tych sieciach będzie tak niesamowicie szybki, że wiejskie baby nie nadążą go czerpać wiadrami i nosić swoim chłopom do chałup. Tak w nieocenionym „Misiu” pewna białogłowa wpadając do chałupy poczęła budzić swego „bardzo zmęczonego” towarzysza życia krzycząc: „Wągiel je we wiosce”. Teraz wystarczy zmienić okrzyk na: „Internet je we wiosce” i wszystko pozostałe w tej scenie może pozostać bez zmian. „Kudełko świniowe” nie pomieści tych gigabitów! Tym bardziej, że Łunia w ramach różnych programów sypie takimi ilościami mamony, że można nią już prawie palić w piecach – bo choć net we wiosce będzie, to wungla dalij ni ma... Inna sprawa, że może owe Euro za chwile być tyle warte, że tylko nada się na cele opałowe, ale to zupełnie inna kwestia.

A teraz na poważnie.
Oczywiście chęci chęciami, propaganda propagandą, a tak naprawdę za tym wszystkim kryje się tylko czarna dziura niemocy i beznadziei. Ale po kolei.

Gdzie Rzym, gdzie Krym?
Administracja nie jest od tego aby budować i eksploatować sieci. Jest od tego biznes, któremu tego typu inwestycje się po prostu nie opłacają. Jeśli dana inwestycja na danym odcinku ma się zwrócić za 100 lat to dany operator byłby idiota aby podjąć się takiego zadania. Rolą administracji powinno więc być wybudowanie w porozumieniu z operatorem infrastruktury pasywnej (wkopanie w ziemię plastikowych rur i podrzenie nie podłączonych kabli) tak aby zwiększyć rentowność inwestycji. Istnieją tylko dwa zasadnicze problemy:
Żaden polityk nie odtrąbi wtedy sukcesu. Zresztą budowa sieci zawsze była gorzej widziana, bo nie ma co przecinać – znaczy wstęgi oczywiście
Przy realizacji tego typu inwestycji trzeba by było zastosować tzw. Partnerstwo Publiczno – Prywatne, które ma szereg wad. Po pierwsze nie działa i tu można byłoby zakończyć ten wywód biorąc przykład z Napoleona pod Lipskiem*. Polskie prawo jest dość felerne w tym zakresie. Po wtóre, prawdopodobieństwo obserwacji wszelkiego rodzaju służb specjalnych w ten proces jest niemal tak pewne jak deszcz w Boże Ciało. Ktoś realizujący inwestycję w ten sposób musi pamiętać o różnego rodzaju atrakcjach w postaci: pobudki w środku nocy z lufą przy głowie i z okrzykiem: „Trzy Litery!, łapy do tyłu!”, lub specjalnych turnusów wypoczynkowych w miejscach, gdzie czas płynie bardzo wolno, a w bytach nie ma sznurówek.
Puki co z barku lepszych pomysłów „hydra” zmierza w tym kierunku. Lecz jak pouczał wybitny znawca wszelakich chorób tropikalnych zwłaszcza filipińskich: „Nie idźcie tą drogą”. Wiedział co mówi.

Radio dla frajerów
Wielu Wójtów rozważa lub buduje sieci radiowe. Bezmyślność tych inwestycji polega na tym, że administracja nie jest operatorem, a nawet jeśli po nowelizacji prawa będzie mogła ubiegać się o tego rodzaju status to na tzw. obszarach białych czyli tak gdzie nie ma rynku. W innym przypadku możliwe jest tylko korzystanie z sieci dla potrzeb własnych samorządu a nie dla mieszkańców. Jeśli ktoś chce połączyć urząd gminy, przedszkole i dwie szkoły i po to chce zrealizować projekt, lepiej kupić taką usługę. Realizacja takiego projektu będzie bez wątpienia zaburzeniem rynku i po pierwsze może to skutkować cofnięciem dotacji, a po drugie nieprzyjemną interwencją Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Tu także gmina powinna zająć się przede wszystkim budową infrastruktury pasywnej pod przyszłe komercyjne inwestycje, oczywiście na zasadach równych dla wszystkich potencjalnych operatorów.
Kiedyś słyszałem o pewnym rozwiązaniu polegającym na przerobieniu starej kuchenki mikrofalowej w taki sposób, że żadna sieć radiowa w promieniu kilometra nie działała. Wystarczył prosty falownik, kij od szczotki, trochę kabla no i oczywiście rzeczona kuchenka. Jeśli tak ma wyglądać społeczeństwo informacyjne to niech nas Bóg błogosławi!

Istnieje oczywiście jeszcze jeden sekretny model IRU. Polega on na tym, że można wydzierżawić na bardzo długi czas sieci od operatora płacąc mu z góry. Tego rodzaju transakcja jest nieodwoływana. Dzięki czemu mamy sieci prawie na własność i możemy zacząć udostępniać je za darmo lokalnym operatorom. Ale to nie przejdzie. Nawet Łunia nie jest tak głupia, bo po co wydawać kasę na sieci które już są?

Prawo do niczego
Mamy kulawe prawo. Na przykład ułożenie metra bieżącego światłowodu przy drodze powoduje konieczność opłaty siedmiu złotych dla jej właściciela, co finansowo stawia pod znakiem zapytania każdą inwestycję. A poza tym drogowcy mają swoje przepisy broniące pasa drogowego od wszelkich „plag” przeszkadzających tylko w swobodnej produkcji nowych dziur w asfalcie. Problem jest znacznie szerszy i wymaga regulacji prawnych. Jest nawet specjalna ustawa, ale o 5 lat za późno i ugrzęzła w sejmie, bo przecież posłowie mają teraz hazard na karku.
Można by oczywiście wymieniać piętrzące się trudności lecz po co?

A Unia wie czego chce i czeka
Wbrew pozorom Unia wie czego chce i tylko patrze na nasze poczynania przypominające bieganie chomika w specjalnej karuzeli. Poza spaleniem trochę tłuszczyku nie ma w tym żadnego pożytku. Pewnie pieniądze są już przyznane na inne cele, ale nikt nie mówi tego głośno. Jesteśmy dla nich jak Indianie, którzy nie potrafią nawet zrobić jakiegoś pożytku z podarowanych im paciorków.

I miało być dobrze a wyjdzie jak zwykle
Istnieje dość znaczne prawdopodobieństwo, że wszystko się skończy na planach jak przez ostatnie 10 lat. Najprawdopodobniej rynek wyprzedzi dobre intencje i za chwilę może okazać się że realizacja tego rodzaju inwestycji jest nie tyle nie możliwa co nie potrzebna.

Mądry Polak po szkodzie. A przecież można było:
  • nie sprzedawać TP francuzom i na bazie tej firmy zbudować „krwiobieg” naszej gospodarki i administracji,
  • już 5 lat temu wprowadzić prawo pozwalające na tego typu zadania i wpisanie ich samorządom,
  • wprowadzić abolicję na lewą infrastrukturę, które ilość według różnych szacunków to 20 – 30% całej krajowej infrastruktury. I nie ma dziwne, bo gdy istnieją biurokratyczne przeszkody zawsze powstaje szara strefa,
  • zrezygnować z opłat z podatków za infrastrukturę i wprowadzić zasadę budowy infrastruktury współbieżnej jako obowiązek. Innymi słowy, gdy ktoś wykopie dziurę w ziemi ma obowiązek umieszczenia tam na wszelki wypadek kawałka plastikowej rury,
  • wspierać lokalnych operatorów, bo kwintesencją społeczeństwa informacyjnego jest „renesans społeczności lokalnej”.
Administracja od czasów napoleońskich ma na to najlepszy sposób na problemy nie do rozwiązania: powołuje specjalną komisję. Carska wersja systemu administracyjnego różni się tym, że jak problem jest nie do rozwiązania trzeba znaleźć winnego czyli kozła ofiarnego.
Ktoś w końcu powie ludziom prawdę. Ale to będzie po wyborach... A tylko transparentna administracja jest potrzebna społeczeństwu obywatelskiemu. Inaczej szkodzi. Bo jak mawiał cesarz: „Urzędnicy są jak książki na półkach biblioteki: im wyżej postawieni, tym rzadziej do czegoś służą”
* Gdy po Napoleon wkraczał do miasta zapytał jednego ze swych marszałków dlaczego nie strzelano na wiwat z armat jak zwykle. Pytanie dotarło w końcu do burmistrza miasta, który po kilku godzinach przybył przed oblicze Jego Cesarskiej Mości. Ściskał w garści kartkę, którą rozwinął i zaczął czytać:
- Wasza Cesarska Mość! Mamy 24 powody dla których nie strzelaliśmy z armat na wiwat. Po pierwsze nie mamy armat....
- Dziękuję to mi już wystarczy - odparł Cesarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj