Gdy Słońce Peru objawił narodowi, że na prezydenta kandydować nie będzie, w Polskiej Zjednoczonej Platformie Obywatelskiej rozpoczęły się poszukiwania kandydata. Natychmiast pojawiła się opinia, że najlepszym kandydatem tej frakcji figurantów to niejaki Radek Sikorki. A dlaczego? Bo zna angielski. W domyśle: to znaczy, że światowiec, jak Dyzma - oksfordczyk, czyli pewnie ma znajomości układy i wiele może. Logika iście jak w starym dowcipie o milicjancie i … logice, w którym posiadanie akwarium świadczyło o byciu pedałem.
Od razu przypomniałem sobie historię Himilsbacha, któremu zaproponowano rolę w filmie anglojęzycznym. Warunek był jeden: musi się nauczyć angielskiego. On odmówił. Zapytany dlaczego, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że on się nauczy, a oni z niego zrezygnują i on zostanie jak ten głupi z tym angielskim.
Prezydentów mieliśmy w III RP kilku, ale każdy umiał coś praktycznego:
Od razu przypomniałem sobie historię Himilsbacha, któremu zaproponowano rolę w filmie anglojęzycznym. Warunek był jeden: musi się nauczyć angielskiego. On odmówił. Zapytany dlaczego, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że on się nauczy, a oni z niego zrezygnują i on zostanie jak ten głupi z tym angielskim.
Prezydentów mieliśmy w III RP kilku, ale każdy umiał coś praktycznego:
- Jaruzelski spawał i czasami nawet zapominał zdjąć okulary,
- Wałęsa był elektrykiem ale i sportowcem. W młodość skoczkiem przez płotki (słynny skok prze płot) lub motorowodniakiem (zdaniem niektórych na strajk do stoczni trafił motorówką z SB na pokładzie),
- Kwaśniewski umiał tańczyć Disco Polo jak nikt,
- zaś Kaczyński ma brata więc nic nie musi.
Oczywiście znajomość angielskiego jest niezwykle przydatną umiejętnością. Lecz jest cała masa różnych praktycznych umiejętności, równie przydatnych i równie praktycznych:
- Na przykład mam sąsiada, który potrafi robić świetne ciasto do pizzy. Pracował niegdyś w piekarni. I tak od niechcenia bierze trochę tego, trochę tamtego, niby nic wielkiego, a palce lizać. Italiańcy mogliby się od niego uczyć. Mógłby w kampanii obiecać ludziom, że wszystkich nakarmi i dotrzymałby słowa.
- Z kolei moja dalsza sąsiadka o góralskich korzeniach, potrafi robić świetny bimber, że nie tylko palce lizać. Też niby trochę tego, trochę tamtego i dopiero wszystkim poprawia się humor. Bimber mojej sąsiadki jest internacjonalistyczny: nie potrzeba znajomości obcych języków, od razu się wszyscy dogadują. Gdyby pierwsza komuna potrwała jeszcze trochę miałaby szansę zostać szefem KPZR. Byłaby lepsza niż NKWD, bo jej produkt tak rozwiązywałby języki, że przesłuchania straciłby sens, a odpowiedzialny za to aparat poszedłby pracować „na innych odcinakach”. Ponieważ umieliby tylko przesłuchiwać znaleźliby zatrudnienie w impresariatach, wytwórni Melodia i oczywiście w Polskich Nagraniach. Ileż to by ulżyło, biednym znękanym ludziom radzieckim? Co więcej ZSRR mogłoby się wtedy nie rozpaść, bo ludzie tak kochaliby swojego przywódczynię (Nawet słowo pasuje: przy – wódczyni!). Bo jakby była zakąska – żyć nie umierać. W Polsce taki prezydent oczywiście byłby także przez naród uwielbiany.
- Mój niepozorny kolega z dzieciństwa też posiadał pewną rzadką umiejętność. Potrafił walić z bańki tak, że przeciwnik od razu padał. Silny nie był, sprawny też nie a jak dowalił to nie było mocnego. Oczywiście taka umiejętność u przyszłego prezydenta też byłaby wysoce wskazana. Wyobraźmy sobie jakieś spotkanie na najwyższym szczeblu, trudne negocjacje. A tu gość nasz Prezydent podchodzi do jakiegoś innego ważniaka np. Niemca i bach go z główki. Nawet wojny by nie było. Po czymś takim Niemcy od razu by skapitulowały.
- Innego mojego kumpela szczodrze obdarzyła natura. Ten to pewnie nie chciałby kandydować na prezydenta, bo z tego co wiem ciągle ma przeje..ne. Ale jaki to byłby wspaniały prezydent, w którym kochałyby się rodaczki!
Jak widać każdy z moich znajomych i sąsiadów posiada wszelkie kwalifikacje aby zostać prezydentem, zwłaszcza marionetkowej republiki. I nie koniecznie jest to angielski!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj