czwartek, 21 października 2010

My i oni

Pomyślałem sobie o przedwczorajszym morderstwie w biurze poselskim PiS w Łodzi i o wczorajszej przetaczającej przez wszystkie kluby poselskie, relacjonowanej przez reżimowe media panice. Od PiSu poprzez PO, SLD i PSL widoczny był strach, a nawet niektórzy postanowili na wszelki wypadek zamknąć swe biura. Europoseł Janusz Wojciechowski był niegdyś Prezesem PSL, potem w odpowiedzi na przekręty jego następcy został wyrzucony z tej partii i założył własne ugrupowanie pod nazwą PSL „Piast”. Potem wpadł pod skrzydła PiS. Pan Wojciechowski był kiedyś także szefem NIK. Nie dziwi więc fakt, że trudno jest ustalić prawdziwy cel ataku. Być może stąd ta panika w szeregach polityków? 
Co więc się takiego stało? Być może nasi reprezentanci doskonale wyczuwają symptomy społecznego wrzenia? Od dawna bowiem wiadomo, że klasa polityczna separuje się od społeczeństwa. Wykorzystuje do tego zarówno ordynację wyborczą z wysokim progiem wejścia do parlamentu niezależnych ugrupowań i finansowanie partii politycznych dostępne tylko dla tych, którzy ten próg przekroczą. Są też jeszcze inne mechanizmy separacji: etatystyczny i socjalistycznie regulowany ustrój tego kraju oraz swoista schizofrenia elit pozwalająca na skuteczną jego kolonizację gospodarczą. Z jednej strony charakteryzuje ją wierna służalczość względem unijnych struktur, z drugiej próba kanalizacji nastrojów społecznych.  Ludzie tak naprawdę mają jeden wskaźnik oceniający polityków jako zbiorowość. Jest nim zasobność ich portfeli. W sytuacji, gdy system nie pozwala większości społeczeństwa przetrwać do pierwszego, a wszelkiego rodzaju daniny publiczne pozwalają na bezprecedensowe marnotrawstwo i bałagan w tym sektorze, to nic dziwnego, że ludziom zaczynają puszczać nerwy. Ludzie nie ufają już nikomu i coraz bardziej rozumieją, że polityczne partie to tylko marki w ofercie jednej korporacji mającej monopol na rynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj