Jak markietanki za dawnym wojskiem, tak za wszelkiej maści politykami podążą tabuny ich dworaków opanowując wyrwane politycznym przeciwnikom instytucje. Wystarczy zmiana władzy, aby zaczęły się od początku tworzyć skomplikowane piramidy władzy i zależności. W środku takich molochów też huczy jak w ulu. Bo większość chce się pod kogoś podwiesić, znaleźć dojście, znaleźć się w czyjejś orbicie i poczuć się bezpiecznie. A przecież nowa władza ma też swoje etatowe potrzeby, bo trzeba spłacić przedwyborcze długi i zobowiązania. I tak od niepamiętnych czasów pierwszej komuny potrzebne i nie potrzebne urzędy i instytucje okupują całe biurokratyczno-polityczne dynastie. Wyspecjalizowały się one - niczym organizmy w wyniku ewolucji - w biurokratycznej sztuce przetrwania znajdując sobie "ekologiczne nisze" w swej pseudo-aktywności. Pomysł powołania samorządów tylko zdecentralizował ten proceder. W znacznej ilości wiejskich gmin największym pracodawcą jest urząd gminy wraz z podległymi instytucjami. Więc czego się dziwić, że raz na cztery lata świat lokalny ogarnia wyborcza gorączka połączona z niepokojem u jednych i nadzieją u drugich. A wszystko to za pieniądze nieświadomych niczego podatników. A i tak poza kacykami i ich koteriami nic się nie zmieni. Należy zmienić system, należy anulować znaczną część kretyńskich, nikomu nie potrzebnych, a jedynie pętających społeczną aktywność praw. Na pierwszy ogień powinno pójść Prawo Zamówień Publicznych, które tylko z pozoru niwelujące korupcję. Tak naprawdę przepisy te tworzą tylko pożywkę dla całej masy specjalistów, kontrolerów i audytorów podbijając ceny zamówień, spowalniając czas inwestycji i ograniczając konkurencyjność. Ale to marzenia ściętej głowy. Właśnie tworzą się nowe "pożywki", które przy okazji rozbijają rodzinę i powodują, że system jak nigdy dotąd wejdzie z butami w nasze prywatne życie. Ale wszystko do czasu. Łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo, a gdy system administracyjnego nacisku ma więcej ogniw, tym większe prawdopodobieństwo, że pęknie. W końcu ile są w stanie wytrzymać coraz bardziej zniewoleni ludzie kiedyś zwani obywatelami?
http://www.youtube.com/watch?v=WhfB_PFFrYo&feature=related
OdpowiedzUsuńliczbę gmin powinno się ograniczyć. Przecież w jakiejś nawet większej wiosce wystarczyłby tylko delegat z sekretarką. Tak samo zlikwidować powiaty.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem powinny istnieć trzy jednostki: prowincja, tu duże historyczne - Wielkopolska, Małopolska, Śląsk, Pomorze, Mazowsze, Podlasie, Warmia i Mazury. Niżej powinny być województwa - ograniczona ilość na prowincję, a jeszcze niżej gminy. To by spokojnie wystarczyło. Odciążono by przy tej okazji rząd centralny, wystarczyłoby 4-6 ministerstw.
Tylko, że czegoś takiego nikt nie przeforsuje. Po co, żeby kolegom zabierać kasę?
pozdrawiam
@Kirker
OdpowiedzUsuńCo do zasady pełna zgoda. Tylko jak to zrobić? Kluczem jest ograniczenie ilości zadań publicznych, które przez polityków są rozdęte do granic możliwości. Mój ulubiony przykład: Powiatowy Rzecznik Praw Konsumentów. Pytam: po co? A bo tak w ustawie o samorządzie zapisali. Dzięki temu nie powstanie prawdziwa organizacja chroniąca praw konsumentów bo administracja zawłaszczyła ten obszar społecznej aktywności. Ostatnio doszło powiatowe biuro rzeczy znalezionych. Bo sobie jakiś mentalny bolszewik tak wymyślił. Głupi Biuletyn Informacji Publicznej - to średnio jeden dodatkowy urzędnik w każdej publicznej instytucji. Trzeba zredukować zadania, a potem przyjdzie kolej na reformę administracji. Ale aby się tak stało trzeba najpierw ludzi nauczyć inaczej myśleć. Zerwać z centralnym planowaniem. A to trudne.
Jechałem właśnie samochodem i słuchałem spotów wyborczych PiS i PO. Jedni i drudzy prześcigają się w bolszewickich hasełkach, że każdy ma prawo do pracy, godnego wynagrodzenia i przedszkola blisko domu. Niestety, nic się szybko nie zmieni.
wiadomo, że takie rzeczy są niepotrzebne. Mnie to na przykład denerwuje, że w sumie dziura taka jak Garbatka-Letnisko ma urząd gminy i tam jest mrowie urzędasów. A wystarczyłby delegat i sekretarka, a urząd tej rangi dopiero w Pionkach zrobić. Radnych w Warszawie ponoć jest tyle samo, co w Nowym Jorku. W mniejszych miastach jest ich tyle, co w USA w kilkanaście do kilkudziesięciu razy więcej. Po co nam ich tyle? Tak samo liczne stołki do obsadzenia. Moim zdaniem przedsiębiorstwa komunikacyjne, wodociągowe, energetyczne powinny zostać sprywatyzowane. Od razu spadłaby ilość urzędników na poziomie samorządowym.
OdpowiedzUsuńTylko w Kamieniu Pomorskim, jak wygrał tam UPR wybory samorządowe, to było w miarę normalnie. A tak to odtwarzanie patologii będących u szczytów władzy.
pozdrawiam