Tuż po wojnie w rodzinnej miejscowości mojej matki pojawili się nauczyciele, których zadaniem było wyplenienie z tubylczego ludu analfabetyzmu. Szli zatem bez względu na wiek na naukę pisania, czytania i rachunków ci, którzy wcześniej nie mieli możliwości posiąść tej umiejętności. Tak się złożyło, że w jednej z grup uczestniczył pewien już dość sędziwy jegomość. Otrzymał on od będącej mniej więcej w wieku swojej wnuczki pytanie: ile to jest dwa odjąć dwa. Biedak nie wiedział co odpowiedzieć, więc nauczycielka postanowiła posłużyć się przykładem.
- Ma pan dwa jajka i zabiorę panu te dwa jajka, to co zostanie? – pytała nauczycielka
- Ch.j - odparł z rozbrajają szczerością staruszek.
Pozostali „studenci” wystrzelili salwą śmiechu, nauczycielka oblała się rumieńcem, ale nie dała za wgraną. Postanowiła postawić staruszka do kąta, za złe zachowanie. Ten posłusznie stanął i stał tak do przerwy. Gdy skończyła się lekcja wszyscy uczciwe rozeszli się do domów. Pozostał tylko ten jeden stojący w kącie staruszek, którego nikt nie zwolnił z tego przykrego obowiązku. Po jakimś czasie pojawiła się w zaadoptowanej szkolnej izbie jego żona.
- A za jakie grzech ty tu tak sterczysz? – spytała
- Za prawdę. – odparł rozgoryczony mężczyzna.
Prezydent podpisał nowelizację Ustawy o dostępie do informacji publicznej. W świetle jej zapisów obywatel nie będzie miał pełnego dostępu do informacji, które mogą wpłynąć na „ochronę ważnego interesu gospodarczego państwa”. Ma to dotyczyć dwóch przypadków:
- osłabienia pozycji państwa w negocjacjach np. umów międzynarodowych lub w ramach Unii Europejskiej
- ochrony interesów majątkowych państwa w postępowaniach przed sądami czy trybunałami
Zarówno sposób wprowadzenia nowego prawa, jak związany z tym pośpiech mogą wskazywać jedynie, że nie wiemy tu wszystkiego. A jakież to umowy międzynarodowe zawiera nasz rząd, że nie mogą się o tym dowiedzieć jego obywatele?
Dla mnie odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Lektura pewnych dokumentów, które już wkrótce będzie zmuszony podpisać nasz rząd mogła by jak w przypadku opisanego wyżej sędziwego ucznia, odsłonić przed obywatelami za dużo prawdy. A jakaż to z kolei prawda winna być tak ukrywana? A no na przykład ta pokazująca, że rząd tak naprawdę nic nie może, gdyż większość swych kompetencji już w Traktacie Lizbońskim przekazał organom unijnym. Czytając różne kwity, nawet zwykły leming mógłby się połapać, że coś tu nie tak. Mógłby odkryć przez przypadek, kto tu napraw rządzi. Kręgom politycznym zależy zatem na tym, aby prawda o tym nie rozniosła się zbyty szybko. Będą zatem jeszcze przez jedną lub dwie kadencje przekonywać lud tubylczy o tym, iż są jakąś władzą. Bo jak uczy opowiedziana powyżej historia prawda potrafi być brutalna i można za nią trafić do kąta, a nawet pozostać w kozie po lekcjach. Wydaje się, że nasi Umiłowaniu Przywódcy lekcję tę odrobili już dawno. Wolą zatem już nie tyle nie odpowiadać na trudne pytania, ale czynić tak, aby ich w ogóle nie zadawano.
Sprawy wydają się znaczne przyspieszać. A jeśli Ziemkiewicz ma rację i okaże się po wyborach, że są one do powtórki za sprawą PKW? Oczywiście będą one do powtórki tylko wtedy, gdy ich wynik będzie nie taki jak należy. A gdy będzie jak należy, to po co je potarzać? Wyszło w Irlandii z Traktatem Lizbońskim głosowanie do skutku? Wyjdzie i tutaj. Wystarczy tylko postraszyć lemingów, że przez ich nieobecność przy urnie do władzy doszedł krwiożerczy PIS. Przy powtórce nie zawiodą na pewno.
Innymi słowy, wraz z postępem demokratyzacji życia w naszym kraju obywatel będzie miał coraz mniej do powiedzenia, poza udziałem w akcie legitymizacji i tak jedynie słuszniej władzy. Nic tak bardzo nie przekonuje do słuszności tego twierdzenia, jak obserwacja reklam wyborczych. Zaczynam dochodzić do wniosku, że marketing polityczny zrównał się jakościowo i zakresowo z tym zwykłym. Polityk jest produktem takim samym jak proszek do prania. Z tą jednak różnicą, że to polityk kupuje wyborcę, a nie odwrotnie. Gdyby miało być inaczej wróciłaby dyskusja na programy, tarcie się poglądów. Za pierwszego PRLu przecież także były wybory do parlamentu, a i tak wiadomo było kto rządzi. Proporcje politycznych reklam na bilbordach w stosunku do tych komercyjnych pokazują także co jest teraz najlepszym interesem: zostać politykiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj