... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
sobota, 30 października 2010
Może to będzie jej ostatnia zima?
wieś Horodyszcze, powiat bialski |
Powstała z pewnością jeszcze za Cara. Przetrzymała dwie wojny światowe, pierwszą i drugą komunę stojąc sobie i nie przeszkadzając nikomu. Może zasada Wu wei jest sposobem na istnienie nie tylko człowieka ale i budowli w dzisiejszym świecie utopi? Wycofać się i nie zwracać na siebie uwagi, a na pewno nie pojawi się nikt, kto zechce podpalić strzechę...
piątek, 29 października 2010
Czy widzisz różnicę?
Jeden prezydent mówi:
- Rząd nie rozwiąże naszych problemów, rząd jest problemem
Drugi mówi:
- Tylko rząd rozwiąże nasze problemy!
Który ma rację? Oczywiście ten pierwszy. Bo ludzie lepiej niż ktokolwiek inny troszczą się o swoje własne pieniądze. Dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło. Na szczęście w Stanach tli się jeszcze odrobina zdrowego rozsądku w zalewie lewackiej propagandy.
czwartek, 28 października 2010
Żałobnicy
Jadąc do pracy samochodem, a właściwie stojąc z korkach którymi obfituje miasto znajdujące się obok mojej wioski, mam okazję przyjrzeć się plakatom wyborczym wszelkich kandydatów. Plakaty wiszące dłużej niż tydzień posiadają już nieodwracalne ślady toczącej się kampanii. To ktoś dorysował jakiemuś kandydatu wampirze zęby, innemu wydrapano oczy, jeszcze inny ma domalowane sprayem rogi. Ot taki folklor. Kampania do samorządów skutecznie przysłoniła normalne komercyjne reklamy. O od razu wdziać co jest najlepszym interesem w naszym kraju: dostać się na stołek, brać diety, wepchnąć do urzędu kuzyna i chodzić przez cztery lata z wydętą piersią.
W jakimś węgierskim filmie, który pamiętam z dzieciństwa pewna stara emerytowana złodziejka opowiadała o niejakiej „Mańce Kondolentce”. Była to według jej relacji wysoce wyspecjalizowana doliniara (kieszonkowiec), która wyspecjalizowana się w pracy na pogrzebach. Przychodziła ubrana na czarno i rzewnie płacząc, tuląc się do żałobników bez skrupułów obrabiała im kieszenie.
Po zabójstwie w Łodzi dziś pogrzeb ofiary, na który wybierają się wszyscy politycy rangi małej i większej, aby "zaprotestować przeciw pomocy". Każdy chce przecież pokazać swą gębę w TV. Taki pogrzeb to przecież także element politycznego przedstawienia podobnie jak kampania. Czy więc niema już żadnej świętości? A kto z przybyłych na pogrzeb polityków znał ofiarę? Podejrzewam, że nie wielu, poza niektórymi politykami PiS i PSLu (w końcu Janusz Wojciechowski był kiedyś prezesem tej partii). Pozostali polityczni żałobnicy działają podobnie jak owa pogrzebowa złodziejka.
Nagle też w przedziwny sposób rozmnożyła się lista potencjalnych ofiar łódzkiego mordercy. Znalazł się już nawet na niej Niesiołowski, bo podobno ktoś o niego tego dnia pytał. Być może chciał przyjąć, miał jakąś sprawę? Może pierwszą w tej kadencji? Bo kto mógłby mieć do Niesiołowskiego jakąś sprawę o ile w grę nie wchodzą konsultacje entomologiczne? Złośliwi mówią, że morderca chciał przyjść do niego po konsultacje, którego "Pisiora" należy zgładzić w pierwszej kolejności. Gdyby zastał w biurze posła, ten z pewnością poleciłby mu jakąś truciznę na robaki. Ten wątek sprawy przypomina mi to film "Poszukiwany Poszukiwana", w którym malarz – niejaki Adamiec – uwierzył w swój geniusz, gdy dowiedział się, że z muzealnego magazynu ktoś ukradł jego obraz. Gdy wątpliwej jakości dzieło znalazło się w pawlaczu pewnego aparatczyka (granego zresztą przez genialnego Jerzego Dobrowolskiego), malarz wpadł w rozpacz. W jaką rozpacz musiał wpaść Niesiołowski, gdy się dowiedział, że jednak nie jego chciano zabić?
Jedno jest pewne: nie ma już żadnych granic, poza które są w stanie posunąć się nasi kuglarze udający polityków. Zginął człowiek zabity w nienawistnym, podsycanym przez media szale. Na naszych oczach za chwilę odbędzie się polityczne przedstawienie w wykonaniu tych, którzy z znacznej mierze przez swoje działania się do tej tragedii moralne niego przyczynili.
niedziela, 24 października 2010
O in vitro i innych tematach zastępczych
Co było powodem wszelkich powstań? Ano tylko jedna rzecz. Pewna grupa ludzi chciała aby się od nich "opierdolić" i ich własny los pozostawić tylko im samym. Ot i ciała filozofia.
Dziś, w czasach zniewolenia niespotykanego w historii, wybuch takiego powszechnego niezadowolenia wydaje się tak samo prawdopodobny jak 100, 200, czy 1000 lat temu. Jaka ideologia będzie temu towarzyszyć i kto tę naturalną prawidłowości wykorzysta jak surferzy łapiący falę, aby nie znaleźć się w morskich odmętach? Nie wiadomo. Nie od dzisiaj ideologia jest tylko pretekstem do zmian, które mają na celu zmianę ludzi w zwierzęta. Jedno jest pewne: stoimy przed kolejnym - tym razem globalnym - okresem wybuchu niezadowolenia. Ważne jest aby w takiej chwili próbować odrzucić ideologiczne pokusy i skoncentrować się na realnych problemach.
- Kiedy cywilizacja się rozwija?
- Gdy ludzie obok rzeczy poważnych mają czas zajmować się banałami.
- Kiedy cywilizacja zmierza do upadku?
- Gdy ludzie zajmują się wyłącznie banałami myśląc, że to rzeczy poważne.
Pechowiec
- Każdemu wolno walnąć jak ma na to ochotę. Każdy ma prawo do prywatnego życia, nawet szeregowy poseł PSL
- Stoi se chłopina przed sejmem i czeka, bo myślał, że to przystanek, a tu zamiast PKS przyjechał TVN. Co za pech!
- Zobaczył, że coś przyjechało to wsiadł, nie awanturował się, może nawet by rzucił kierowcy parę złoty za bilet. A oni z kamerą jeszcze do autobusu się wpychają. Skandal.
- Jakby zrobił to Palikot, media uznałyby, że był to świetny happening i prowokacja odsłaniająca obłudę PiSu.
- Obłudą i hipokryzją jest za to postawa PSLu, który postanowił ukarać tego nieszczęśnika. Za co? Przecież wracał pewnie z imprezy w hotelu poselskim, na której pewnie była większość ich parlamentarnego klubu, a że on akurat ma mocniejszą głowę to postanowił pojechać do domu. Reszta pewnie spała po kątach, albo "czytała" coś na talerzach z sałatką warzywną. Czym zawinił? Wylazł libacji i miał pecha.
sobota, 23 października 2010
Cios ostateczny
Uczestnicząc wczoraj w pewnej konferencji miałem okazję posłuchać zadziwiająco „politycznie poprawnego” wykładu na temat kryzysu. Nie wypadało dyskutować. Organizatorzy nie przewidzieli nawet takiej opcji. Słuchając więc fantazji na temat: ”Jak to polska świetnie radzi sobie z kryzysem”, wyjąłem z kieszeni swój telefon. Okazało się, że w sali jest Wi-Fi. Odpaliłam więc przeglądarkę i nie wiedzieć czemu znalazłem notatkę na Onecie o planach Parlamentu Europejskiego na podniesienie pensji minimalnej w Europie. O tym, że owa lansowana przez Niemców inicjatywa to gwóźdź do trumny naszej gospodarki i to totalny jej paraliż, nikogo chyba przekonywać nie trzeba. Kolonializm czystej postaci. Ale przecież każdy rozsądny pilot balony poświęci balast aby samemu nie rozbić się o skały. Wysokie płace spowodują masową falę upadłości i rozwój szarej strefy, która zostanie potem spacyfikowana przez administrację. Jako narzędzie kolonializmu wykorzystywano różne rzeczy: broń białą i palną, korumpowanie władz, opium. Teraz przyszła kolej na lewacką ideologię. Ale to też stary patent.
A może trzeba za przykładem brytyjskich konserwatystów zacząć rozważać wyjście z tej krainy szczęśliwości? U nas nie nawet kto o tym pomyśleć, tak nieomal wszyscy nasi politycy kochają unię, bo to ona gwarantuje im papu. Ciekawe jak te plany i ich późniejszą realizację przyjmie nasza propaganda? Na pewno we wszystkich tabloidach i ich telewizyjnych odpowiednikach ukażą się teksty w rodzaju: „Wreszcie zaczniemy zarabiać jak Europejczycy!”, „Parlament Europejski troszczy się o polskich robotników”. Lemingi to łykną, a potem spakują walizki i pojadą za chlebem w inne miejsce europy. A w kraju zwanym kiedyś Polską pozostanie upragniona i wyśniona już przez wcześniejszych europejskich integratorów „przestrzeń życiowa”.
czwartek, 21 października 2010
My i oni
Pomyślałem sobie o przedwczorajszym morderstwie w biurze poselskim PiS w Łodzi i o wczorajszej przetaczającej przez wszystkie kluby poselskie, relacjonowanej przez reżimowe media panice. Od PiSu poprzez PO, SLD i PSL widoczny był strach, a nawet niektórzy postanowili na wszelki wypadek zamknąć swe biura. Europoseł Janusz Wojciechowski był niegdyś Prezesem PSL, potem w odpowiedzi na przekręty jego następcy został wyrzucony z tej partii i założył własne ugrupowanie pod nazwą PSL „Piast”. Potem wpadł pod skrzydła PiS. Pan Wojciechowski był kiedyś także szefem NIK. Nie dziwi więc fakt, że trudno jest ustalić prawdziwy cel ataku. Być może stąd ta panika w szeregach polityków?
Co więc się takiego stało? Być może nasi reprezentanci doskonale wyczuwają symptomy społecznego wrzenia? Od dawna bowiem wiadomo, że klasa polityczna separuje się od społeczeństwa. Wykorzystuje do tego zarówno ordynację wyborczą z wysokim progiem wejścia do parlamentu niezależnych ugrupowań i finansowanie partii politycznych dostępne tylko dla tych, którzy ten próg przekroczą. Są też jeszcze inne mechanizmy separacji: etatystyczny i socjalistycznie regulowany ustrój tego kraju oraz swoista schizofrenia elit pozwalająca na skuteczną jego kolonizację gospodarczą. Z jednej strony charakteryzuje ją wierna służalczość względem unijnych struktur, z drugiej próba kanalizacji nastrojów społecznych. Ludzie tak naprawdę mają jeden wskaźnik oceniający polityków jako zbiorowość. Jest nim zasobność ich portfeli. W sytuacji, gdy system nie pozwala większości społeczeństwa przetrwać do pierwszego, a wszelkiego rodzaju daniny publiczne pozwalają na bezprecedensowe marnotrawstwo i bałagan w tym sektorze, to nic dziwnego, że ludziom zaczynają puszczać nerwy. Ludzie nie ufają już nikomu i coraz bardziej rozumieją, że polityczne partie to tylko marki w ofercie jednej korporacji mającej monopol na rynku.
środa, 20 października 2010
Ciekawe co na to Wałęsa?
Choć on podobno wolał sporty motorowodne zamiast skoków przez przeszkody. :-)
Centrum Lublina. Jedno z najbardziej interesujących graffiti jakie widziałem ostatnio.
Średnia arytmetyczna
Powszechnie się sądzi, że nasza przewodnia siła narodu i uosobienie cnót wszelakich w osobie Słońca Peru popierane są prze tzw. młodych, wykształconych z dużych miast. Jest to nie do końca prawda. Wieść gminna niesie, że w jednej z licznych wiosek, z których składa się moja gmina, w wyborcze szranki z ramienia PO ma stanąć pewna osiemdziesięciolatka. Mamy więc do czynienia ze swojego rodzaju „aletrego” dla owego podsycanego medialnie stereotypu, czyli starą, raczej nie wykształconą z małej wioski. Gdy wyciągniemy średnią z tych dwóch przeciwstawnych charakterystyk okaże się, że przeciętny wyborca PO to pół inteligent w średnim wieku z powiatowego miasteczka. Coś w tym jest.
Ktoś kiedyś powiedział, że ze statystyką jest tak, że statystyczne każdy człowiek posiada jedno jądro i jedną pierś. Taki człowiek naprawdę nie istnieje. Więc może wyborcy PO naprawdę nie istnieją? :-)
wtorek, 19 października 2010
Wykrakałem...
A więc polała się krew. Kilka miesięcy temu opisując okoliczności tworzenia partii Palikota, gdy nikt jeszcze specjalnie o tym nie myślał, napisałem także o czymś jeszcze. A mianowicie o tym, że gdy nie wyjdzie gra na rozłam w PIS, prawdopodobnym wydaje się fizyczna likwidacja Jarosława Kaczyńskiego. Na szczęście przepowiednia czy wizje przyszłości mają to do siebie, że nie sprawdzają się (o ile w ogóle się sprawdzają) dosłownie. Szaleniec nabuzowany przez medialną politykę miłości jest tylko wskaźnikiem tego co może nastąpić i co może czekać każdego niezależnie myślącego człowieka w tym kraju.
Obym się znów mylił, lecz odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z pretekstem poprzedzającym terror, który można porównać z podpaleniem Reichstagu w 1933 roku. Faszystowski – wtedy jeszcze nie reżym – winił za to komunistów. Jakoś dziwnie się to zbiega z ostatnimi rewolucyjnymi odkryciami redaktora Michnika porównującymi PiS do Komunistycznej Partii Polski. Brzydzę się wszelką formą komuny, ale w końcu NSDAP to także była partia socjalistyczna. I znów historia się powtarza, bo tego rodzaju „akcje” często poprzedzają dyktaturę.
Ponad rok temu pisałem następujący wierszyk:
http://kolatka.blogspot.com/2009/09/rachmistrze-miosci.html
"Gdy policzą już twe kości,
jak w budżecie wielką dziurę,
wnet polityka miłości,
zmieni się w jej dyktaturę."
Czyżbym znowu wykrakał?
niedziela, 17 października 2010
Produkt
Na wiodącym na polskim rynku serwisie aukcyjnym znalazłem kategorię produktów, które przy bliższym przyjeżdżaniu się im skłaniają do pewnych refleksji, o tym co dzieje się w ludzkich domach i umysłach. Chodzi o wyglądające jak prawdziwe dzieci lalki dla dorosłych kobiet zwane "reborn". Zabawki te wykonywane są z taką pieczołowitością, że aż trudno odróżnić je od pierwowzoru. Są często wykonane z prawdziwych włosów noworodków. Mają nawet prawdziwe rzęsy, o czym nie zapominają pochwalić się ich sprzedawcy. Obok samych lalek rozwija się po woli rynek specjalistycznych akcesoriów, ubranek i „zamiennych części”. Lalki kosztują krocie. Mimo to nie widać specjalnego braku nimi zainteresowania, czego dowodem są opinie zachwyconych nimi klientek.
Niby wszystko o.k.: jest towar, jest klient. Jednak nasuwa się pytanie: po co komu potrzebna jest lalka będąca wierną imitacją noworodka? Jakie potrzeby lub braki zaspokaja ten produkt? To oczywiście indywidualna sprawa każdego kupującego ale same przychodzą do głowy pewne hipotezy.
Lalka taka nie płacze, nie choruje i nie marudzi, nie zadaje pytań. A przecież tak samo można ją przytulić, gdy po dwunastu czy szesnastu godzinach pracy dobrze wykształcona, dobrze zarabiająca kobieta z dużego miasta wróci do domu. Lalka czeka cierpliwie w szefie lub w szufladzie na swoją panią. W końcu trzeba spłacić kredyt. A co powiedziałby koleżanki, szef? Przecież dziecko to wielki wydatek. Poza tym ma je tylko biedota.
Może lalka nosi imię nienarodzonego poświęconego w imię kariery i przyjemności prawdziwego maluszka, który miał przyjść na świat a nie przyszedł? W końcu jest dość prawdopodobne, że lalki tego rodzaju zaspokajają potrzebny macierzyńskie. Gdy inne rzeczy są ważniejsze od podszeptów natury, powstaje taka potrzeba, a wraz z nią i rynek. Lalki to skutek nie przyczyna. Imitacja małego człowieka, a tak wiele dramatów, łez i pragnień. W nocy w samotności przytulone do piersi lalki stają się czymś innym niż tylko kawałkiem plastyku i materiał. Stają się substytutem szans, pragnień i utraconej, niechcianej lub wypartej miłości. Żyjemy w czasach niespotykanego jeszcze w dziejach odejścia od natury, czy bardziej wynaturzenia.
A potem dziwmy się czemu umiera nasza cywilizacja. Jeśli chcemy się tego dowiedzieć czemu tak się dzieje zbadajmy motywy ludzi kupujących „blizny po miłości”. Wtedy będziemy wiedzieli jaka choroba opanowała nasz świat. W końcu każda taka sprzedana lalka odpowiada prawdziwemu dziecku, któremu nie dane było nadejść. Jaki odsetek kupujących lalki kobiet był wcześniej klientkami klinik aborcyjnych? Jaki odsetek kobiet za późno zdało sobie sprawę, że czas na macierzyństwo minął zajęty przez karierę, dodatkowe studia czy próżny hedonizm?
Standardy
Uczestnicząc ostatnio w pewnej dyskusji na temat rozwoju gospodarczego, pewien młody człowiek zauważył, iż Unia robi wiele dla rozwoju gospodarczego. Faktem jest, że wiele o tym mówi, że robi, ale czy robi? Gdy zapytałem go o konkrety, po dłuższym zastanowieniu wskazał na inicjatywę standardowego złącza ładowarek do telefonów komórkowych. Faktem jest, że standaryzacja w pewnych obszarach czyni nasze życie łatwiejszym czy wręcz w ogóle możliwym. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że schody po których chodzimy, kierownica i jej kąt skrętu, czy kolejność pedałów w samochodzie – to nic innego jak standardy. Bo ciężko wyobrazić sobie sytuację, gdy musimy uczyć się chodzić po konkretnych schodach albo jeździć od początku konkretnym samochodem. Takie ujednolicenia mają sens wtedy, gdy rozwijają rynek, a nie go hermetyzują. Z drugiej zaś strony nadmiar standardów czyni nasze życie nudnym. Ale nie to jest istotne. Najważniejszy jest sposób w jakie wszelka standaryzacja jest wdrażana. A mianowicie, czy ten proces odbywa się oddolnie, naturalnie poprzez porozumienia przedsiębiorstw, wymuszone często postawami konsumentów, dla zwiększenia rentowności czy też odgórnie – administracyjnie, przez czyjeś widzi mi się.
O wiele lepiej byłoby, gdyby owa Unia nie zajmowała się takimi pierdołami pozostawiając tę kwestę samym firmom. Wolność od standardów odgórnie narzuconych stanowi szansę na powitanie i wzrost licznych nowych przedsiębiorstw, a nie wzmocnienie korporacji. Potem zastanawiałem się nad innymi przykładami wsparcia Unii dla rozwoju gospodarczego i jakoś nic poza ładowarkami nie przychodziło mi do głowy. Problem tkwi w centralnym planowaniu, które ma się tak do gospodarki i jej stymulowania jak pięść do nosa. I nawet najwspanialsze pomysły i szczytne idee wpuszczone w ów nurt stają się po pewnym czasie tylko kolejną pożywką dla biurokracji generując następne powody dla jej istnienia.
Dyskusja ta przypomniała mi o pewnym administracyjnym „narzuceniu” z przed kilku lat, które przeszło bez większego echa. Chodzi mianowicie o zamianę podstawowego napięcia w sieci z 220V na 230V. Oczywiście wszyscy na lewo i prawo zapewniali, że nie może to w żaden sposób zaszkodzić urządzeniom elektrycznym, ale niestety przy tej ilości wszelakich urządzeń znajdujących się w użyciu, takie twierdzenie jest pozbawione najmniejszego sensu. Trudno jest oszacować ilość uszkodzonych wtedy urządzeń, bo przyczyna jaką jest podniesienia napięcia w sieci o 2,2% jest nie do wykrycia i ginie w masie normalnych uszkodzeń. Gdzie były wtedy organizacje konsumenckie? Prądu w sieci przecież nie widać a babcia, której spaliła się jej wiekowa kuchenka elektryczna podreptała do sklepu i kupiła nową. Cała sytuacja zaintrygowała mnie do pewnej refleksji po fakcie. Dlaczego wtedy nikt nie wpadł na pomysł i nie wypuścił na rynek przelotek z wbudowanym opornikiem, obniżającym napięcie o owe 2,2%? Urządzenie takie kosztowałoby złotówkę albo coś w tych granicach, ale milionowy interes wyszedłby na pewno. Odnoszę wrażenie, że owa mentalno – biurokratyczna komuna w jakiej przyszło nam żyć, do tego stopnia paraliżuje ludzką aktywność, że obywatelom nie chce się najwyraźniej w świecie podejmować żadnego ryzyka ani wykorzystywać nadarzających się szans. Bo te dwie cechy, czyli skłonność do podejmowania ryzyka i wykorzystywanie szan traktuję jako fundament wszelkiej przedsiębiorczości. Po co się wysilać gdy czy się stoi czy się leży, a w zbiurokratyzowanym systemie, w którym wszelkiej maści przedsiębiorca jest potencjalnym przestępcą i tak zaplanowany geszeft po prostu ma znikome prawdopodobieństwo powodzenia? Jesteśmy uśpieni.
Czy ktoś pamięta słynny „problem roku 2000” przez który miały stanąć wszystkie komputery a świat miał się pogrążyć z chaosie? Nic się nie stało, a ostatnio wręcz mówi się tu i ówdzie, że to wszystko była nieprawda i wielka, globalna marketingowa sztuczka nabijająca kabzę licznym cwaniakom. Pamiętam jak do firmy w której pracowałem 1999 roku przyszedł pewien dżentelmen z dyskietką i powiedział, ze na polecenie szefostwa ma sprawdzić wszystkie komputery czy są odporne na „błąd roku 2000”. Najpierw nas rozbawił, ale jak szefostwo kazało.... Po włożeniu dyskietki uruchomił jakiś program napisany w Pascalu i skasował po 10 zł od komputera. Długo potem nie mogliśmy odwirować naszych maszyn i odzyskać części danych, gdyż ów komputerowy odczyniacz uroków pozostawił na każdym z nich wirus o nazwie: „Jaruzel” uruchamiający się 13 grudnia, czyli jeszcze przed końcem 1999 roku.
Ale nie od dziś wiadomo, że najlepiej zarabia się na strachu i głupocie. Ale to akurat u nas oddolny standard.
sobota, 16 października 2010
Nowa świecka tradycja
Ostatnio jedna z lokalnych gazet zaatakowała mnie "Światowym Dniem Mycia Rąk". Nie mam nic oczywiście przeciwko myciu łapek nawet przed każdym posiłkiem i po każdym wyjściu z kibelka, a nawet nie koniecznie przez jeden dzień w roku, ale zaintrygowany tymże zjawiskiem zacząłem się przyglądać nieco bliżej zjawisku zwanemu umownie: "światowy dzień". Bo kto ustanawiania tego rodzaju wynalazki? Jaka władza dała sobie prawo ustalania celebrowanych obchodów czegokolwiek i narzucania ich ludziom? W "Misiu" tradycja urodziła się we związkach, a Dzień Mycia Rąk powstał z inicjatywy UNICEF – jak donosi prasa. A więc może to ta globalna przybudówka ONZtu stojąca na straży globalnego wychowania przyszłych pokoleń ustawia wszystkie tego typu wynalazki? Oj chyba nie.
Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "światowy dzień" a wyświetli się tyle nowych świeckich tradycji, że trudno w roku znaleźć tyle dni na obsadzenie tego wszystkiego. Oto co znalazłem na Google w przeciągu może minuty:
- Światowy Dzień Życzliwości
- Światowy Dzień Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca
- Światowy Dzień Młodzieży
- Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich
- Światowy Dzień Ptaków
- Światowy Dzień Ochrony Zwierząt
- Światowy Dzień Nerek
- Światowy Dzień Uśmiechu
- Światowy Dzień Trędowatych
- Światowy Dzień Chorego
- Światowy Dzień sprzątania biurka
- Światowy Dzień pocałunku
- Światowy Dzień pluszowego misia
- Światowy Dzień ziemi
- Światowy Dzień zdrowia
- Światowy Dzień Społeczeństwa Informacyjnego
- Światowy Dzień Kota
- Światowy Dzień bez Tytoniu
- Światowy Dzień wody
Światowy dzień... Hmm. Szczytne ideały mieszają się z propagandą i banałem. Można więc obchodzić wszytko cokolwiek się komu podoba. Ale kto daje komukolwiek prawo tworzenia takich obowiązujących wszystkich bytów? Dlaczego tego typu twory dotyczą jednych sfer ludzkiego życia a innych nie? Znaczy się, że tego dnia myjemy łapki, a innego już czyste rączki nas nie obchodzą, za to nasza uwaga kierowana jest w stronę czegoś tam. Oczywiście światowe dni podchwytywane są przez radosne i przodujące w pracy operacyjnej i wychowaniu politycznym dziarskie zastępy medialnych półgłówków. I już mamy odtrąbione globalne wycie na medialnym rykowisku. Samo zjawisko zakrawa na jakiś zbiorowy system globalnej tresury.
Mamy też Orwellowski wątek w całej sprawie. Bo "światowy dzień" to nic innego jak "globalne święto". A dlaczego nie nazwa się tego czegoś "świętem"? Bo to słowo jest passe. Za bardzo kojarzy się z sacrum. A może o to chodzi, aby dawne święta z ich patronami wypchnąć z kalendarza i z ludzkiej pamięci?
Jeśli twój przeciwnik jest silniejszy od ciebie i nie dasz rad go pokonać użyj jego siły w walce z nim samym. Niech ręka, którą wymierzył w ciebie cios zostanie pociągnięta, a on niech dzięki swej sile roztrzaska się o pobliską ścianę – głosili niegdyś mistrzowie wschodnich szkół walki. Jeśli „nowa świecka tradycja” organizowania nowych globalnych świat już jest, więc niech pojawiają się i takie święta, które ową machinę postępu roztrzaskają o ścianę. Niech kretyni w mediach nich je lansują ile wlezie. Tak więc może warto ustanowić (równie samowolnie) nowe "światowe dni"?
Oto moje propozycje:
- Światowy dzień walki z polityczną poprawnością,
- Światowy Dzień rzetelnego dziennikarstwa,
- Światowy Dzień mówienia prawdy,
- Światowy Dzień edukacji ekonomicznej,
- Światowy Dzień bez kredytu,
- Światowy Dzień niezależnej prasy,
- Światowy Dzień modlitw o zbawienie bliźnich zajmujących się globalną lichwą,
- Światowy Dzień troski o masonerię.
piątek, 15 października 2010
wtorek, 12 października 2010
W historii wszystko już było
Herodot w trzecim tomie „Dziejów” opisuje w jaki sposób król perski Dariusz I Wielki zdobył zbuntowany Babilon. A trzeba wiedzieć, że miasto przygotowywało się do oblężenia dość długo, gromadząc przez wiele lat broń i pożywienie. Władcy tej – jak na tamte czasy - metropolii otoczonej murem nie do zdobycia posunęli się nawet do zgładzenia części swych kobiet, aby zgromadzonych zapasów starczyło na dłużej. W obozie Dariusza był jego przyjaciel niejaki Zopyros. Ów młodzieniec wpadł na pomysł jak zdobyć miasto. Kazał się haniebnie okaleczyć pozbywając się uszu i nosa, po czym udał się do Babilończyków przekonując ich, że to kara za próbę przekonana króla do odstąpienia od oblężenia miasta. Babilończycy przyjęli go. Po dziesięciu dniach Dariusz - umówiony zrazu z Zopyrosem - wystawił przed jedną z bram tysiąc nieuzbrojonych żołnierzy, których ten, dowodząc Babilończykami, bez większych problemów pokonał. Podobnie stało się w kolejnych potyczkach. Wtedy to Babilończycy, przekonawszy się o geniuszu renegata, powierzyli mu dowództwo całej obrony i klucze od bram. Wówczas Pers objawił swe prawdziwe zamiary i wpuścił do miasta swych ziomków, przez co Babilon został zdobyty. Herodot podaje, że Dariusz nakazał zrównanie z ziemią potężnych murów miasta. Na czele zdobytego grodu postawił bohaterskiego Zopyrosa, rozpaczając jednak nad okaleczeniem którego doznał jego przyjaciel.
Historia ta licząca ponad 25 wieków zdaje się powtarzać. Oto Janusz Palikot zakłada własną partię. Będzie za chwilę okaleczony, poniżony i upokorzony przez swych braci. Poczuje na twarzy krew i spermę. Stanie się buntownikiem, kontestatorem PO i całego establishmentu III RP. A wszystko po to tylko, aby przy wsparciu lewackich haseł odebrać socjalny elektorat PiSowi i SLD, a potem złożyć go u stóp swego pana Donalda Tuska, któremu ciągle jest wierny. Być może zajmie jego miejsce po powstaniu kolejnej mutacji Unii Wolności, którą w tej chwili jest PO? Być może zostanie namaszczony przez przyjaciół z Komisji Trójstronnej na nowego namiestnika naszego Babilonu już pozbawionego murów? Kto wie?
Historia lubi się powtarzać.
Historia lubi się powtarzać.
Mafia
W naszym kraju nie od dziś znane są inne mafie, których wykrycie, postawienie przed sąd i ukaranie nie wierzą już nawet sami śledczy. Mafia paliwa od 20 lat podrabia benzynę, a mafia węglowa kręci takie wałki na węglu, że co poniektórzy woleli odeprać sobie życie niż dać wziąć się żywcem. Muszę przyznać, że jest dla mnie wysoce prawdopodobna teza o inspiracji ze strony mafii narkotykowych w celu jak najszybszego załatwienia sprawy dopalaczy. Kwestia została przez rząd i parlament jak na bananową republikę przystało w iście błyskawicznym tempie. Jest jeszcze jedna mafia. Mafia wszystkich mafii.
Co jest podstawą rządów w Nowym Wspaniałym Świecie Huxleya? Soma. Narkotyk w tabletkach odsuwający wszystkie problemy na pewien czas. Sam Huxley był wysoce postawionym członkiem masonerii. Jak widać wyznawcy masońskiej utopi wdrażają wizję swego wizjonera w sposób literalny.
„Nazwa i korzenie pierwszych organizacji pochodzą z Sycylii (La Cosa Nostra - wł. Nasza Sprawa), skąd wpływy mafii w XIX wieku rozszerzyły się na całe Włochy, aż do najwyższych struktur politycznych i finansowych. Podczas emigracji zarobkowej w XX wieku, silną działalność rozwinęła również w Stanach Zjednoczonych. Dziś organizacje przestępcze działają na całym świecie, głównie w Kolumbii, Boliwii, Rosji, USA i we Włoszech.
Mafia sycylijska powstała podczas hiszpańskiej okupacji Sycylii, jako ruch oporu skierowany przeciw władzom okupanta. Mieszkańcy wyspy tracąc zaufanie do niesprawiedliwych praw, które wprowadzili hiszpańscy najeźdźcy, zaczęli organizować własny kodeks prawny i grupy zbrojne dla obrony. Niektórzy historycy uważają, że termin mafia pochodzi od sycylijskich rebeliantów, którzy zrzucili w 1282 jarzmo francuskiej okupacji. Nazwa MAFIA pochodzi od pierwszych liter hasła, które towarzyszyło Sycylijczykom podczas niewoli francuskiej Morte Alla Francia Italia Anela tzn., śmierć Francuzom hasłem Włochów” - wikipedia „Mafia”
Mafia więc była początkowo masowym ruchem oporu nastawionym na walkę z okupantem. Podziemnym maństwem. Ciekawe kiedy u nas zaczną powstawać takie obywatelskie a nie przestępcze struktury? A może już są?
poniedziałek, 11 października 2010
Wolność zagrożona
Polecam rozważania jednego z najbardziej błyskotliwych myślicieli społecznych naszych czasów i mojego inteletualnego idola od ponad 20 lat prof. Zdzisława Krasnodębskiego. Udało mu się przy okazji znaleźć pierwszy przekonujący mnie argument o tym, że nasze członkostwo w UE wreszcie się do czegoś przydało. Nie jest to jednak powód do chluby:
"W artykule opublikowanym w „Foreign Afairs”, będącym fragmentem wspomnianej książki, Sołdatowa i Borogan piszą, że w związku z odkryciem pokładów gazu łupkowego w Polsce, „zaniepokojona tym, na co niezależność energetyczna mogłaby pozwolić opornemu rządowi w Warszawie, Moskwa szybko zaczęła zabiegać o swego długoletniego rywala. W kwietniu Putin uczestniczył w uroczystościach upamiętniających masakrę w Katyniu w 1940 roku”.
Teraz, gdy rząd Donalda Tuska w osobie wicepremiera Waldemara Pawlaka wynegocjował długoterminową umowę gazową, wiadomo że nieszybko urwiemy się z tego paska. Na szczęście sprawa znajduje się w ręku komisarza UE od spraw energii Günthera Oettingera. Można przypuszczać, że rozwiązaniem będzie zagwarantowanie nam w razie czego dostaw gazu z Niemiec, sprowadzanego z Rosji gazociągiem bałtyckim, oraz jakiś udział firm europejskich, zapewne niemieckich, w gazociągu jamalskim.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że w marcu tego roku minister Radosław Sikorski, który znowu dał świadectwo swych nienagannych manier, oświadczył, że sprawa blokowania dostępu do portu w Świnoujściu przez gazociąg północny została definitywnie rozwiązana. Okazało się jednak, że nic nie jest załatwione. Jak już wielokrotnie się zdarzało członkom tego rządu, wprowadził w błąd polską opinię publiczną."[...]
Dalej autor pisze:
"Bardziej szczerzy niż przedstawiciele rządu bywają publicyści i literaci, którzy trwożliwie dają do zrozumienia, że lepiej położyć uszy po sobie, bo wobec Rosji nic nie możemy. Zasugerował to też Edmund Klich. W ostatnio udzielonym wywiadzie dla „Wprost” z 13 – 19 września znowu próbkę swych analitycznych zdolności dał Jerzy Urban, jak za dawnych czasów, gdy współpracował z generałem Pożogą.
Stwierdził on z zadowoleniem, że: „Kaczyński traci zdolność międzynarodowego funkcjonowania jako człowiek władzy w Polsce. Procesy ponadpolskie już go w tej chwili wykluczają. Rosja zaczyna się integrować w jakiś sposób z Unią Europejską i jest to nieodwracalna tendencja. Dla Europy to jedyny ratunek przed marginalizacją, a dla Rosji to jest jedyny ratunek, by nie zostać przedmieściem Chin. W tym scenariuszu Polska Kaczyńskiego może pełnić co najwyżej funkcje przeszkody wewnątrz Unii. To nie leży w niczyim interesie. Kaczyński traci więc zdolność funkcjonowania międzynarodowego, bo nie jesteśmy osobnym światem i koncepcje w stylu „grunt to niepodległość” są XIX-wieczne, nie przystają do rzeczywistości”.
Słowa Urbana nie wywołały sprzeciwu redaktora Piotra Najsztuba, który wywiad przeprowadzał. Pewnie dlatego, że podziela satysfakcję Urbana. W ogóle nie odbiły się szerszym echem, jakby Urban powiedział coś zupełnie oczywistego – że to nie Polacy decydują, komu powierzają władzę, lecz jakieś siły „ponadpolskie” (czy jest to kondominium czy protektorat to już bardziej szczegółowe zagadnienie). Urban cieszy się przy tym, że z przyczyn biologicznych liczba „staro-Polaków” będzie się zmniejszać."[...]
"To, że dzisiaj środki dominacji są o wiele subtelniejsze i nie wymagają militarnej okupacji lub kulturowego ucisku, nie zmienia faktu, że jest to polityka zagrażająca wolności Rzeczypospolitej i jej istnieniu jako podmiotu politycznego."[...]
niedziela, 10 października 2010
Potrzebujemy moralnej i duchowej odnowy, albo zginiemy
Czy religijny substytut w który zaczyna się w tej chwili przeobrażać Kościół Katolicki przy wsparciu i aprobacie części hierarchii nie skończy się tragedią? Zależy co przez tragedię rozumiemy. Albo zmienimy się w stado świń, co już dzieje się od jakiegoś czasu, albo w perspektywie pięciu, dziesięciu pokoleń przejdziemy na Islam. Bo Islam jest już lepszy niż lansowany ateistyczny nihilizm. Dlaczego tak się dzieje? Oto jest lansowany nie tylko przez lewicowe środowiska przy wsparciu części księży model oddzielenia Kościoła od państwa. Tylko, że państwa nie ma, więc tak naprawdę chodzi o wyparcie wiary z przestrzeni publicznej. A czym jest wiara, wyparta z przestrzeni publicznej, wiara która nie wypełnia całego życia wiernych – w tym takie i ich publicznego fragmentu? To produkt religijno podobny. Ale z logiką powolnej góry lodowej proces ten będzie realizowany. Najpierw odszklenie, potem wyzbycie się symboli, potem będą przeszkadzać kościelne dzwony, a na koniec nastąpi zakaz przechodzenia procesji. Paradoksalnie zakaz noszenia burek przez islamskie kobiety we Francji jest tak samo niebezpieczny dla chrześcijan. Tam proces ateizacji społecznego życia jest o kilka etapów wcześniejszy, ale ponad 200 lat od francuziej rewolucji zrobiło swoje. Do tego doszedł jeszcze proces macdonaldyzacji wiary rozpoczęty w czasie II Soboru Watykańskiego zaczyna zbierać od jakiegoś czasu swej żniwo. Ekumenizm czyli postawieni znaku równości między różnymi religiami to przecież pewna forma politycznej poprawności, która równa dobro i zło i szuka dla nich wspólnego mianownika.
Za chwilę świątynie opustoszeją i u nas. Z jednej strony przyczyni się do tego demografia, z drugiej lansowany konsumpcyjny styl życia a'la Nowy Wspaniały Świat gdzie bóstwem jest hedonizm i święty spokój, z trzeciej zaś strony część wiernych przestaje w Kościele odnajdywać realne duchowe wsparcie. Swojego czasu we Francji nastąpiło gwałtowne zainteresowanie prawosławiem. Potomkowie dawnych porewolucyjnych rosyjskich emigrantów już wymarli lub całkowicie się zasymilowali, a tu nagle do cerkwi znajdujących się tu i ówdzie zaczęli przybywać nowi wierni. Co się stało? Religia w naszym zakątku świata zaczyna przypominać restauracje Macdonalda. Podany jest szybko standardowy kawałek czegoś bez indywidualnej refleksji i duchowego wsparcia. Skąd wzięli się na przykład owi młodzi, wykształceni z dużych miast protestujący przeciwko krzyżowi pod prezydenckim pałacem? To pokolenie wychowane już po 89 roku, uczące się religii w szkole. Widać lekcje te stanowiące element sytemu na tyle obrzydziły tym młodym ludziom sacrum, że owy wstręt przekształcił się w nienawiść. Sądzę, że jakaś część owych nieszczęśników w swych duchowych poszukiwaniach znajdzie upragnioną przystań w nowych ruchach religijnych lub w Islamie właśnie. Nastąpi to oczywiście wtedy, gdy nadejdzie czas refleksji nad życiem, gdy przyjdzie pora na rozwój ducha.
Czy zatem grozi nam sytuacja, która miała miejsce na zachodzie europy i tryumf tam Islamu. Na razie nie, ale symptomy podobnych zjawisko są już widoczne. Erozja tamtejszego życia duchowego zaczęła się już dawno. Wraz z rozwojem gospodarczym zaczęły przybywać tam tabuny wyznawców Allaha, często z byłych kolonii. Czynnik demograficzny oczywiście także jest niebagatelny. I oto na grzbiecie europejskiej cywilizacji wyrasta Islam. Ale dlaczego on tryumfuje? Bo daje ludziom to czego katolicyzm i protestantyzm w tamtych krajach nie potrafi już dać. Do nas tabuny emigrantów nie napływają, bo niby co mieliby tu robić? Nasz Islam choć niewielki ma kilkusetletnie tradycje. Część tatarów wyznawców Allaha stanowiło nawet naszą szlachtę. Ciągle się w nas tkwi ludowy charakter kościoła. Ale oto wraz z młodymi, wykształconymi dużych miast nadciąga cywilizacyjna pustynia. Kościoły zaczną się wyludniać także z uwagi na rozpoczętą właśnie antykościelną kampanię. Więc co można zrobić?
Paradoksalnie ratunkiem dla naszego Kościoła jest ortodoksja. Powrót do korzeni, tych duchowych i tych religijnych. Doskonale zdał sobie chyba z tego sprawę Benedykt XVI pozwalając na powrót do starej przedsoborowej, łasińskiej liturgii. Może całkiem nie staniemy się jednak stadem świń? Może też nasi potomkowie nie przejdą na Islam?
A oto Yusuf Islam, kóry nie znalazł w wierze przodków wsparcia i stał się wyznawcą Allacha. Być może grzeszę w tej chwili ale sądzę, że to lepsze niż stanie się kolejną świnią w stadzie myślącej o świecie z perspektywy własnego koryta. Bóg mi może wybaczy. W końcu Bóg Yusufa to ten sam Bóg co i mój. Dawniej nazwał się Cat Stevens i był bardzo popularną gwiazdą rocka. W 1977 odnalazł Boga w Islamie. Po wielu latach artystycznego milczenia, znowu zaczął nagrywać płyty. Ten wrażliwy, uduchowiany artystyczna, ciepły serdeczny człowiek nie wygląda na sojusznika Bin Ladena. Być może w karach arabskich żyje się normalnie? Być może u nas nadejdzie ten czas, gdy wrócimy do normalności i naszych kulturowych korzeni? Ale aby tak się stało musimy przestać słuchać bredni wilków w owczej skórze o konieczności wyparcia wiary z życia publicznego. Tejże wiary jest w tym życiu za mało i wcale nie koniecznie w formie dodatkowych lekcji religii w szkołach. Potrzebujemy moralnej i duchowej odnowy, albo zginiemy.
sobota, 9 października 2010
Lennon
Od kilku dni YouTube i Google przyjęło wizerunek tego chłopca, który w dzieciństwie nie zaznał miłość jako swoje logo. Od kilku też dni pobrzmiewa jako manifest jego Imagine, najbardziej naiwna i lewacka pieśń jaką napisał. I taki właśnie był ten chłopiec z rozbitej robotniczej rodziny. Ale nie do końca. Twierdzę, że przypięto mu pewną gębę, że postać ta jest znacznie bardziej złożona i skomplikowana. Posłużono się nim, a właśnie zrobiła, to ta mała japonka od której się uzależnił, ów społeczny kundel, któremu los dał talent i odrobinę szczęścia. Wiem o nim sporo. Jaki obraz tego człowieka przebija się ze strzępków wywiadów, jego utworów i fragmentów biografii? Co robiłby teraz?
No dobra. Przyznam się. Był idolem mojej młodości i w pewnym sensie jest nim nadal. Jutro skończyłby 70 lat. Aż trudno w to uwierzyć, ale uwielbiałem jego twórczość wręcz obsesyjnie. Potem nastąpiła drobna korekta jak na giełdzie, ale nadal cenię go jako człowieka, który szukał odrobiny szczęścia, a to że stał się gwiazda było to trochę szczęściem, trochę przypadkiem. Nie pasował do obrazu klasycznych i tych współczesnych gwiazd, choć to on wymyślił medialne spektakle i skandale (np. bed-in) wykorzystujące media jako narzędzie w wale o ideały. Dziś to powszechne i wcale często nie o ideały chodzi w dzisiejszym skudlonym świecie. Powiem szczerze jego lewacka naiwność do dziś mnie rozbraja, bo stał on się częścią mnie i mojej przeszłości, więc rozumiem go jak nie wiem co. Tak jak odrzucał i kontestował dawną poprawność dziś pewnie kontestowałby tę polityczną, a świat by o nim starał się nie pamiętać. Ale umarli nie mają głosu. Przede wszystkim patrzę dziś na niego jako na lewaka i człowieka nie mieszczącego się w ramach społeczeństwa. Ale to także stereotyp jego osoby bo nie dane mu było dożyć swej metamorfozy. Pamiętam fragment dokumentalnego filmu z nim w roli głównej, gdzie przed jego domem koczuje młody chłopak. Zagorzały fan, który nie jadł pewnie od kilku przyjmuje zaproszenie na śniadanie. A John mówi mu o sobie, że jest normalnym człowiekiem ma normalną rodzinę i że chce normalne żyć. A to co robi to tylko jego sposób na życie i na zarabianie pieniędzy.
Do dziś jest postrzegany jako najważniejszy Beatles, tym czasem większość ich twórczości to właściwie dzieło McCartneya. John odpowiadał za „eksperymentalną” część tego zespołu.
Lewak
Jako człowiek wyrosły w klasie robotniczej w naturalny sposób był podatny na lewackie ideały. I czemu tu się dziwić. Ale w dzisiejszych czasach, gdy z klasy robotniczej w Europie pozostały strzępki, a Mick Jagger przyjmuje tytuł szlachecki z rąk tej samej królowej dla której Lennon zwrócił Order Imperium Brytyjskiego w narkotykowym widzie, cóż może dziwić? Lewactwo jest dla marzycieli, ma szczytne ideały i wiarę w utopię. Być może dlatego tylu artystów wpada w ten kanał nawet i teraz? Gdy w 1964 Beatlesi u szczytu swej pierwszej fali popularności grali koncert dla „elity”, John powiedział, aby wszyscy klaskali, a bogatsze rzędy potrząsały biżuterią. Potem porównał Beatlesów do Chrystusa i wybuchała afera. A przecież przy dzisiejszych medialnych standardach takie teksty to nic zdrożnego. Te drobne fakty, jak też jawne przywiązanie do lewicy sprawiły, że stał się ikoną dla zwolenników Nowego Wspaniałość Świata. Kandydatem na ich świętego. A to nie jest takie proste. On po prostu kontentował świat w którym przyszło mu żyć i chciał innego. W ostatnim okresie życia chciał żyć normalnie i aby dano mu święty spokój. Nie wiedział co zrobić ze swoją sławą, na którą się załapał. Wystarczy tylko posłuchać jego ostatniego albumu aby się o tym przekonać.
Co robiłby dziś?
Z pewnością kontestowałby sam siebie i oddzieliłyby się od wizerunku, który przyprawił mu salon. Wydaje mi się że stałby się konserwatystą jak jego kumpel George Harrison czy Cat Stevens. Ale tak jak w przypadku obu tych panów jego konserwatyzm nie polegałby na powrocie do kulturowych korzeni. Na pewno nie poszedłby drogą Paula, który stał się elementem brytyjskiego establishmentu. Gdyby żył dziś media robiłby z niego rockowego ekscentryka, oszołoma. Człowiek taki jak on walczyłby z systemem współczesnym tak samo jak walczył z tamtym, o ile zachowałby swoją społeczną naiwność.
Był prostym chłopakiem z robotniczej dzielnicy. Podobnie jak Elvis lubił się zabawić, zarobić parę groszy i na pewno nie zasługiwał na kult, którym zaczyna coraz bardziej być otaczany przez mediokrację. Lewackie wybryki? Człowiek z nich wyrasta, gdy widzi, że sprawiedliwość polega na czym innym. A to że umiał pisać fajne piosenki? Pisałby je pewnie nadal. Wiem jedno. Na pewno gdyby żył i widział co z niego zrobiły media i wdowa śmiałby się z tego siedząc być może w swej celi mnicha buddyjskiego lub benedyktyńskiego klasztoru, w zależności od tego, w którą stronę by mu odbiło.
środa, 6 października 2010
Śmieszno i straszno
Na blogu Korwina - Mikke znalazłem informację, która mnie rozśmieszyła i zasmuciła jednocześnie. Oto Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że:
"Pracującym ojcom w Hiszpanii także przysługuje przerwa w pracy na karmienie piersią, nawet jeśli matka dziecka nie pracuje". Trybunał walczy z "nieuzasadnioną dyskryminacją ze względu na płeć" i "tradycyjnym podziałem ról w rodzinie".
Jak widać neobolszewicy z logiką góry lodowej przepychają postęp aż do granic absurdu. Choć w tym przypadku, nie ulega najmniejszej wątpliwość, że granice te zostały już przekroczone. Neobolszewia wykorzystuje przy tym przejęty przez siebie system administracyjno - prawny przy braterskim wsparciu mediów. Hipoteza: albo są kretynami i czują się bardzo pewnie.
Kretynami są bo z uporem maniaka wydarzając sprzeczną z naturą utopijną ideologię zapuszczając klasycznym zasadom prawdy. Skoro założyli równy status kobiet mi mężczyzn jako dogmat swej antyrodzinnej krucjaty, trzymają się tego konsekwentnie. Świadczyłoby to o tym, że jednak kretynami nie są. Jak wiadomo, nawet najbardziej wyrafinowane twierdzenie zbudowane na fałszywym założeniu jest z góry fałszywe.
Czyją się pewnie? Oczywiście! Bo jaka siła poza garstką „oszołomów” jest w stanie powstrzymać rewolucyjny pochód ku Nowem Wspaniałemu Światu? Jest taka siła. Nazywa się natura. Tego typu regulacje będą powodować tylko to, że ludzie coraz bardziej będą wyalienowani od coraz bardziej totalitarnego systemu i zaczną tworzyć pod spodem, nad nim i obok niego kontr społeczności, aż owa sztuczna totalitarna narośl w końcu pęknie. Chyba, że wcześniej nas wyduszą. Tego też nie można wykluczyć. Dlatego ta wiadomość zdała mi się smutną.
A u nasz dzieje się tak jak zaplanowano, a opisałem to tu. Po przybierze piórka partii prawicowej, zaś Palikot będzie tworzył struktury nowej lewicy. Ma to zapewnić trwanie rządzącego układu przy władzy i objąć jak najszersze spektrum wyborców.
Wniosek: W post polityce poglądy i ideologia nie są ważne. Są jeszcze tylko instrumentem do tworzenia zasłony dymnej przed oczami gawiedzi. Jak widać już nie najlepszym instrumentem. A góra lodowa płynie...
A u nasz dzieje się tak jak zaplanowano, a opisałem to tu. Po przybierze piórka partii prawicowej, zaś Palikot będzie tworzył struktury nowej lewicy. Ma to zapewnić trwanie rządzącego układu przy władzy i objąć jak najszersze spektrum wyborców.
Wniosek: W post polityce poglądy i ideologia nie są ważne. Są jeszcze tylko instrumentem do tworzenia zasłony dymnej przed oczami gawiedzi. Jak widać już nie najlepszym instrumentem. A góra lodowa płynie...
wtorek, 5 października 2010
Odrzućmy socjalistyczne zabobony zalegalizujmy narkotyki
1.
2.
3.
Wnioski:
2.
3.
Wnioski:
- Narkotyki to parobem nie prawny, a medyczny i społeczny
- Narkotyki to trucizna. Dlaczego zatem arszenik jest legalny? Ktoś kto podaje komuś arszenik traktowany jest jak morderca. Niech tak samo będzie z narkotykami.
- Trzeba uderzyć w opłacalności tego biznesu i ją zlikwidować poprzez legalizację. Zaraz oczywiście podniesie się szum wszystkich tych, którzy mają na tym bezpośredni lub pośredni interes i tych co nic nie rozumieją.
- W przypadku alkoholu producentem i dealerem jest państwo. Jakie spustoszenie w ludzkich organizmach czyni tytoń?
- Dlaczego lewacy nie domagają się legalizacji wszystkich narkotyków?
- Za dużo w tym kasy i miejsc pracy dla pewnego elektoratu.
- System jak w przypadku nowotworów nie pozwala się cofnąć aby zrobić z tym problemem porządek. To kolejny wskaźnik powolnej śmieci naszej cywilizacji.
poniedziałek, 4 października 2010
Dwa teatry
Wiele sztuk teatralnych i filmów ima się problemu samego teatru lub ich akcja rozgrywa się w aktorskim środowisku. Wystarczy wymienić słynnego "Garderobianego", czy fantastyczną "Iluminatę", która nie wiedzieć czemu nie zrobiła szczególnej kariery. Efekt przy tym podejściu jest tani i gwarantujący sukces także dlatego, że po co wydawać masę pieniędzy na scenografię, gdy tą naturalną jest pozasceniczny rozgardiasz i fragmenty starych dekoracji, a widzom zdaje się że oglądają teatr zza kulis.
Ale jak zwykle życie jest najlepszym scenarzystą. Oto aktor średniej kategorii Janusz P. słynący z występów w telewizyjnych spektaklach z udziałem niezbyt wyszukanych i czasami łatwo-psujących się rekwizytów postanowił założyć własną teatralną trupę. Bycie reżyserem było od dawna marzeniem tego najpierw statysty, potem aktora, który mimo nie najlepszej dykcji imał się różnych zajęć z pędzeniem bimbru w teatralnej rekwizytorni włącznie. Odejście udało się nad podziw gładko. Inni aktorzy ze starego składu teatru, którzy nie poszli razem z nim powinni przecież nienawidzić rozłamowca i domagać się pozbycia się go jak najszybciej. Jednak jakoś nikt specjalnie nie kwapił się z usunięciem tego aktorzyny, choć od dawna trąbił na lewo i prawo, że teatr ten gra za mało zaangażowane spektakle i że pora zwijać manatki. Z pozoru to dziwne ale tylko z pozoru. Bo ile może widz chodzić do teatru na te same przedstawienia? Ile można słuchać tych samych kwestii wypowiedzianych coraz bardziej wysłużonym głosem? Wszak wiadomo, że budynek teatru sypie się od spodu, a aktorskie garze już dawno przerosły dochody z biletów. Nowy teatr jest w stanie przecież stworzyć nowy repertuar i przyciągnąć nowych widzów, lub skłonić starych to obejrzenia jeszcze kilku innych wodewili. Na ambitny repertuar nie ma raczej co liczyć. Bo przecież nie jest ważne ile teatrów ma dany właściciel, ważne jest to ilu widzów jest w stanie zatrzymać i ile kasy dzięki temu zarobić.
Popularny w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku zespołów Boney M ma ponoć na świecie aż pięć "mutacji". Dlaczego ktoś spyta. A no dlatego, że są w stanie zagrać rocznie 1000 koncertów. Występują w różnych częściach świata jednocześnie nie tyle nie konkurując ze sobą, ale koordynując ze sobą kalendarze występów, aby nie grać w tym samym miejscu. W końcu wszystkie składy należą do jednego producenta.
Dla dobrego przedstawienia ważny jest nie tylko reżyser, aktorzy, scenopis. najważniejszy jest wszakże producent wykładający kasę na produkcję wcale nie z miłości do sztuki ale po to aby zarobić. Równie ważny jest i sufler podpowiadający aktorom co mają grać. Co zagra nowa teatralna trupa? Trup - to bardzo właściwe słowo, bo teatrów o podobnym repertuarze było już kilka i wszystkie skończyły klapą, bo widzów było za mało. Ale przecież producent nie jest idiotą i nie pcha pieniędzy w z góry mający przynieść fiasko spektakl. Więc co zagrają? "Dziady" będą najbardziej adekwatne. Na razie odbyła się kilka dni temu próba klakierów. Wypadła ponoć zdumiewająco dobrze. Być może zatem sam podział teatru na dwie sceny to tylko kolejne przedstawienie, które nie potrzebuje sceny dla jego odegrania?
Głuchy telefon
Usłyszałem kilka dni temu nowe „innowacyjne” określenie: ”bo świat się globalizacje”. Jasssne. A dupa się dupi, słońce słończy, a cymbały cybałują. Zwłaszcza cymbały jakich nikt nie widział pod słońcem z dupami zamiast głów. Prawie jak u Orwella język przestaje służyć przekazywaniu informacji, a zaczyna być sługą udawanej erudycji dla duranów.
Bo gdy ktoś mówi do drugiego coś czego adresat nie jest w stanie pojąć, ten odbiera wywód jako: ble, ble, ble. Potem gdy chce komuś innemu przekazać zasłyszane mądrości, powtarza to co usłyszał i zrozumiał czyli: ble, ble, ble. Gdy tenże przekaz dotrze do kogoś kto myśli i usiłuje zrozumieć, weźmie autora komunikatu za idiotę. Przecież wszyscy wiedzą, że ekstradycja jest wtedy, gdy ukradną furę i muszą oddać samolot. Taka jest stara tradycja od początków lotnictwa.
niedziela, 3 października 2010
Dopalająca się cywilizacja
Dwie kwestie zajmują opinię publiczną w ostatnich dniach: Palikot i dopalacze. Od kilku lat paru sprytnych Jozinów sprzedaje w całej Polsce substancje narkotyczne w jawny sposób drwiąc sobie z zasad i jakiejkolwiek przyzwoitości. Czynią to w majestacie prawa. Oczywiście, gdyby ktoś miał wizję rozwoju tego kraju i czuł się zań naprawdę odpowiedzialny, dawno zalegalizowałby zielsko, czyli marihuanę, a po owe wynalazki nikt by nie miał zamiaru sięgać. Cały interes trzeba by było zwinąć w popłochu i zapomnieć o czymkolwiek. Nie znam przypadku, aby od zielska ktoś umarł, a uzależnienie od owej rośliny można sobie także schować między bajki. Oczywiście z niczym nie należy przesadzać. Podejrzewam, że zgon jest możliwy nawet od przejedzenia się rzepą, ale to zupełnie inna historia.
Oczywiście liczba substancji jakie człowiek jest w stanie wpuścić dobrowolnie w swój organizm jest nieograniczona. Wystarczy bowiem zamienić w nielegalnej narkotycznej substancji jakieś dwa atomy, aby owa nielegalna substancja stała się w pełni legalną, bo zakazana jest konkretna formuła. I co na to państwo? Co najwyżej może wysłać Sanepid aby sprawdził w sklepie handlującym tym gównem czystość kibli na zapleczu. Gdy w końcu substancja ta stanie się nielegalna, bo ktoś po pół roku czy roku zbada i uzna jej skład za nielegalny, w sklepach pojawi się nowa z przestawionymi innymi dwoma atomami w narkotycznej cząsteczce. Istny wyścig zbrojeń. Przy tej tablicy Mendelejewa, stara dobra gandzia wydaje się niczym. Pomijam już fakt, że największym producentem na świecie skrętów z marihuany jest rząd amerykański, bo są one powszechnie podawane pacjentom chorym na nowotwory.
Ale sprawa dopalaczy jest znacznie bardziej poważna niż się z pozoru wydaje. To pewien wskaźnik problemu, który ten dotyka istoty ustroju państwa jako tzw. państwa prawa. Czy otwarcie sklepu z dopalaczami byłoby możliwe w Jemenie, albo innych Emiratach Arabskich? Oczywiście, że nie. Islam jaki jest taki jest, ale ma swoje zasady moralne i nie potrzebuje takich kwestii kodyfikować. Po prostu ktoś sprzedający takie substancje w przeciągu godziny zostałby schwytany przez policję, ucięłoby mu następnie łapy albo odrąbano łeb i nikt by nie pytał, który złamał paragraf i czy syf, którym handlował znajduje się na jakiejś liście Ministerstwa Zdrowa. Arabowie mieli by też daleko i głęboko konwencje międzynarodowe i prawa człowieka. Nie chodzi rzecz jasna o samych Arabów, lecz o model suwerennego państwa opartego na jakiejś aksjologii a nie masońskich bredniach. Kiedyś i u nas było podobnie, gdy nie rządziło prawo lecz etyka i król jedynie przy pomocy tego prawa. Łajdaka postępującego nikczemnie i trującego dzieciaki natychmiast załatwiono by, albo ktoś wyzwałby go na pojedynek i ukatrupił własnoręcznie. Niestety równość wszystkich: głupich i mądrych, uczciwych i łajdaków, którą odzieliśmy w spadku po Rewolucji Francuskiej, zżera jak nowotwór nasze społeczeństwa. Do tego dochodzi biurokratyczna niemoc i dosłowne czytanie przepisów, potęgowane przez pseudo instytucje zwalniające nas z odpowiedzialności. W normalnym chrześcijańskim państwie nikomu by nawet nie przyszło do głowy, aby robić takie „numery”. Ale przecież w „państwie prawa” opartym na wolności, równości i braterstwie nie ma nawet kary śmierci, wiec czego tu się obawiać? Dlatego zdychamy jako kraj, Europa i jako cywilizacja. Zatailiśmy instynkt sprawiedliwości, zatraciliśmy swój kod kulturowy. I pewnie rację ma Wojewódzki nazywając Palikota "dopalaczem polskiej polityki". Bo tym kończy się dalsze, deklarowane przez bimbrownika oddzielenie Kościoła od państwa totalnym jeszcze większym syfem. Lewacy jak zwykle niszcząc - nic nie proponują.
Jeśli my nie potrafimy poradzić sobie z problemem trucia dzieciaków, Francuzi z Cyganami robiącymi kupę gdzie popadnie, to zaiste z Europy zrobiono już karykaturę tego czym była wcześniej. Doskonale opisał to w "Obozie świętych" Jean Raspail. Ciekawe tylko kiedy z wież naszych świątyń usłyszymy głosy muezinów wzywających na modlitwę?
Jeśli my nie potrafimy poradzić sobie z problemem trucia dzieciaków, Francuzi z Cyganami robiącymi kupę gdzie popadnie, to zaiste z Europy zrobiono już karykaturę tego czym była wcześniej. Doskonale opisał to w "Obozie świętych" Jean Raspail. Ciekawe tylko kiedy z wież naszych świątyń usłyszymy głosy muezinów wzywających na modlitwę?
Wszyscy piszą o Palikocie, to ja też napiszę
Strategia stara jak świat: „Jak na pewno chcesz wygrać wojnę, to sam sobie stwórz wroga.”
Na pozór, powinniśmy się cieszyć z nowego ugrupowania. Skutecznie osłabi ono SLD i lewe skrzydło PO, choć zgromadzi koło siebie różny trockistowski plankton. Strategia zbudowania tego "naturalnego dla PO koalicjanta" jest karkołomna. Świadczy to o braku lepszego pomysłu na utrzymanie władzy, o ile administrowanie niesuwerennym krajem można nazwać władzą. To z kolei przemawia za paniką zaznającą się szerzyć w panującym obozie. Jeśli jednak strategia jest długofalowa to nie ma powodu do śmiechu. Tak ma wyglądać "nowoczesna" lewica, która pogodzi starych partyjniaków z SLD i stworzy front a;la Zapatero.
Skąd my to znamy? Ostatni taki numer zrobiła komuna kreując bohaterów solidarności w rodzaju Wałęsa i odsuwając na margines tych prawdziwych, Gwiazda i Walentynowicz. Pozwoliła także na hiper aktywność pewnej grupy byłych komunistów, tak zwanych „doradców” w składzie: Michnik, Mazowiecki, Kuroń. Innymi słowy stworzyła sobie opozycję, z którą potem się dogadała.
Ten sam „numer” robi w tej chwili PO lub jakieś mutant WSI, tworząc obóz antyklerykalnej, politycznie poprawnej „nowoczesnej” lewicy.
Wiadomo na pewno, że po przyszłorocznych podwyżkach VATu czeka nas dekoniunktura gospodarcza, a więc wzrost nastojów lewicowych. Jest to więc najlepszy moment żeby takiego mutanta Unii Wolności uruchomić. Zapateryzm w czystej postaci mający porwać tłumy, a między czasie jeszcze bardziej zadłużyć zrujnowany kraj, wyprzedać co się ta, zniewolić ludzi i zwinąć manatki.
Co się dzieje gdy bankrutuje firma? Ogłasza się upadłość, rozprzedaje wszystko co miała aby spłacić dłużników. Czasami nawet coś się jeszcze produkuje aby zwiększyć zyski dla wierzycieli. A co się dzieje gdy pada państwo? Pewnie także się je likwiduje, sprzedaje co się da. Wierzytelności są tak wielkie, że ludzie nie wytrzymują podatkowych obciążeń i zmykają z tego kawałka ziemi szukając szczęścia gdzie indziej. Powstaje więc przestrzeń życiowa, której domagał się Hitler. Dla kogo? A to się okaże. Jeszcze za naszego żywota. I tak Polacy przejdą do historii powszechnej jako naród który przejadł własne państwo.
sobota, 2 października 2010
Nie spodziewałem się...
że jeszcze kiedyś zafascynuje mnie jakiś muzyk swoim życiem, postawą i twórczością. Odkryłem twórczość faceta, który załguje na miano prawdziwego idola. Dostałem obsesji na punkcie zwłaszcza tego utworów, który mówi o końcu świata i powrocie Jezusa na ziemię. Czasy mamy apokaliptyczne, więc śpiewaj Johnny aż do skończenia świata.
Subskrybuj:
Posty (Atom)