To że jesteśmy społeczeństwem manipulowanym nie tylko przez media i że celem wszelkich „figurantów” zwanymi politykami jest zrobienie z nas co najwyżej bandy zniewolonych, przygłupich konsumentów, jest dla mnie oczywistością. Niewola przyjmuje wiele form: jest kredytem bankowym, ślepym podporządkowaniem się medialnemu praniu mózgów, ograniczeniem roli rodziny, która wychowuje niezależnie od systemu, więc ten ma trudniej urabiać młode umysły. Mógłbym wymienić tu jeszcze kilka różnych aspektów neoniewolnictwa; tego indywidualnego i tego w skali makro - na przykład kolonializmu gospodarczego, gdzie ubezwłasnowolniane są całe społeczeństwa, ale pisałem o tym już wiele.
Zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze jedna płaszczyzna, dzięki której tworzony jest otaczający nas „matrix” nowego światowego porządku. Jest to podtrzymywane przez media, popkulturę i lansowany styl życia wyparcie na margines śmierci i umierania jako elementu kultury.
Naturalny kres czeka nas wszystkich. Oczywiście wszyscy o tym wiedzą, lecz starość, cierpienie i umieranie są systematycznie „chowane”. Ludzie umierają w hospicjach, a nie w domu. Dawnej były pożegnania, przychodzili sąsiedzi, ludzie wybaczali sobie na łożu śmierci nawet największe grzechy, jednali się. Nawet na współczesnej wsi tradycyjne rytuały i obyczaje pogrzebowe odchodzą w niepamięć. Kwestia jednego, dwóch pokoleń i będą pamiętać o nich tylko antropologowie. Ktoś powie: śmierć współcześnie nie jest tak powszechna. Niewiele umiera niemowląt i dzieci, a długość życia się wydłuża. Owszem, ale nieuchronność śmierci pozostaje. A kto nauczył nas mierzyć jakość i znaczenie konkretnego życia jego długością? To wynalazek może ostatnich 150 - 200 lat. Dawniej przed wprowadzeniem dokumentów nikt nie mierzył życia w latach. Żyło się tu i teraz. Odliczanie ile nam na padole teoretycznie zostało lat i co przez ten czas zrobimy, było po prostu nie możliwe.
W dzisiejszym świecie nawet bohaterzy gier komputerowych mają po kilka żyć, więc nie ma powodu, dla którego bardzo młody człowiek miałby traktować śmierć jako coś oczywistego. Pomimo, że w filmach i grach krew leje się strumieniami, a tup pada gęsto, to tylko okrutna namiastka prawdziwej śmierci, bagatelizująca ją. Jeśli śmierć się pojawia, to jest daleka, nie dotycząca nas, obca. To inni umierają nie my. Celebryci w wyniku zgonu stają się jeszcze większymi celebrytami. Gdzie podłożą bombę, jakiś nekrolog w gazecie, jakaś informacja na klatce schodowej. Ostatnio zauważyłem, że nie jest „trendi” zabieranie dzieci na pogrzeby. Z drugiej zaś strony nazywa się nasze czasy „cywilizacją śmierci”, bo masowo zabija się nienarodzonych.
To właśnie rozważania nad śmiercią osobistą, są wymazane z naszego życia. Mamy być młodzi, silni, sprawni, produktywni. Wtedy nie myślimy, konsumujemy, bierzemy kredyty, więcej tyramy na pokrycie zachcianek.
A dlaczego kulturowa świadomość o obecności i nieuchronności śmierć mnie jako osoby jest tak ważna? Zmusza do refleksji, jest podstawą duchowości, szukania drogi życiowej, odporności na propagandę, stanowi fundament naszych wartości. Zmusza do refleksji, która stanowi być może pierwsze rozmyślanie człowieka: co będzie potem? Czy jest Bóg, czy go nie ma? Zepchnięcie w popkulturze problematyki śmierci na margines to w takim razie początek końca naszej cywilizacji. Jeśli nie ma świeci to nie ma też wartości, za które wato umierać. Jeśli to potrwa jeszcze 100 – 200 lat staniemy się stadem świń.
Naturalny kres czeka nas wszystkich. Oczywiście wszyscy o tym wiedzą, lecz starość, cierpienie i umieranie są systematycznie „chowane”. Ludzie umierają w hospicjach, a nie w domu. Dawnej były pożegnania, przychodzili sąsiedzi, ludzie wybaczali sobie na łożu śmierci nawet największe grzechy, jednali się. Nawet na współczesnej wsi tradycyjne rytuały i obyczaje pogrzebowe odchodzą w niepamięć. Kwestia jednego, dwóch pokoleń i będą pamiętać o nich tylko antropologowie. Ktoś powie: śmierć współcześnie nie jest tak powszechna. Niewiele umiera niemowląt i dzieci, a długość życia się wydłuża. Owszem, ale nieuchronność śmierci pozostaje. A kto nauczył nas mierzyć jakość i znaczenie konkretnego życia jego długością? To wynalazek może ostatnich 150 - 200 lat. Dawniej przed wprowadzeniem dokumentów nikt nie mierzył życia w latach. Żyło się tu i teraz. Odliczanie ile nam na padole teoretycznie zostało lat i co przez ten czas zrobimy, było po prostu nie możliwe.
W dzisiejszym świecie nawet bohaterzy gier komputerowych mają po kilka żyć, więc nie ma powodu, dla którego bardzo młody człowiek miałby traktować śmierć jako coś oczywistego. Pomimo, że w filmach i grach krew leje się strumieniami, a tup pada gęsto, to tylko okrutna namiastka prawdziwej śmierci, bagatelizująca ją. Jeśli śmierć się pojawia, to jest daleka, nie dotycząca nas, obca. To inni umierają nie my. Celebryci w wyniku zgonu stają się jeszcze większymi celebrytami. Gdzie podłożą bombę, jakiś nekrolog w gazecie, jakaś informacja na klatce schodowej. Ostatnio zauważyłem, że nie jest „trendi” zabieranie dzieci na pogrzeby. Z drugiej zaś strony nazywa się nasze czasy „cywilizacją śmierci”, bo masowo zabija się nienarodzonych.
To właśnie rozważania nad śmiercią osobistą, są wymazane z naszego życia. Mamy być młodzi, silni, sprawni, produktywni. Wtedy nie myślimy, konsumujemy, bierzemy kredyty, więcej tyramy na pokrycie zachcianek.
A dlaczego kulturowa świadomość o obecności i nieuchronności śmierć mnie jako osoby jest tak ważna? Zmusza do refleksji, jest podstawą duchowości, szukania drogi życiowej, odporności na propagandę, stanowi fundament naszych wartości. Zmusza do refleksji, która stanowi być może pierwsze rozmyślanie człowieka: co będzie potem? Czy jest Bóg, czy go nie ma? Zepchnięcie w popkulturze problematyki śmierci na margines to w takim razie początek końca naszej cywilizacji. Jeśli nie ma świeci to nie ma też wartości, za które wato umierać. Jeśli to potrwa jeszcze 100 – 200 lat staniemy się stadem świń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj