Od pewnego czasu zauważyłem, że wmawia się ludziom – zwłaszcza w regionach słabej rozwiniętych, ale przez to mniej skolonizowanych, że turystyka jest nadzieją na poprawę sytuacji gospodarczej tych regionów. To oczywista ściema dla frajerów. Nawet na zabitych przywłosowymi dechami wsiach, mówi się ludziom, że będą mieli kokosy na tzw. agroturystyce, co także jest blagą. Będą mieli co najwyżej na chleb ale żadnego rozwoju czy przemysłu turystycznego z tego nie będzie. Generalnie Polska jest krajem mało atrakcyjnym turystycznie i gdyby nie niskie ceny piwa dla brytyjskich turystów w połączaniu z niepojętym pędem rodaków do wypoczynku we własnym kraju, żadnej turystyki by nie było. Oczywiście uogólniam. Do oceny rzeczywistości potrzebny jest punkt odniesienia w tym przypadku chodzi o udział dochodu z turystyki w PKB który jest niski. Oczywiście należy pamiętać, że prawdziwa turystyka jest wtedy, gdy ktoś przyjedzie z zewnątrz i skorzysta z naszej infrastrukturalny i atrakcji. W znacznej mierze jest więc tak, że turysta wewnętrzny to tak jak bony PKO versus prawdziwe dolary. Co mi po tym, gdy ja zapłacę mojej żonie za wyprasowanie mi koszuli, a ona mi za naprawę eklektycznego gniazdka w kuchni. Roboty co niemiara, ale żeby z tego wyżyć? Dalej obracamy się w jednym budżecie. Ale to oczywistości.
A teraz dalej o ściemie. Dobiegają mnie sygnały, że w różnych miejscach w kraju powstają różnego rodzaju atrakcje turystyczne. Ostatnio nawet słyszałem o wiosce Gotów w okolicach Tomaszowa Lubelskiego. Miejscowi chłopi mają być poprzebierani za Gotów, bo kiedyś jeden archeolog znalazł tam przedsłowiańskie grodzisko. Ostatnio lokalne władze pokłóciły się zresztą z archeologiem, ale to u nas normalne. I wszyscy będą szczęśliwi: turyści, lokalne władze, no i chłopy. Honor można schować do kieszeni, a zawsze parę złotych jest. I mniejsza to, że trzeba się poprzeinaczać i udawać kowala czy gockiego woja.
Doskonale ten mechanizm przedstawił Janusz Zaorski w filmie „Awans”, opartym na powieści Edwarda Redlińskiego. Jak widać stare tematy wracają i stają się rzeczywistością.
W 1986 powstał serial „Zulus Czaka” opowiadający historie legendarnego wodza i króla tego afrykańskiego narodu. Na potrzeby filmu za jakieś 2 miliony baksów wybudowano wioskę Zulusów – stolice Czaki. Filmowcy po realizacji filmu zobowiązali się ją pozostawić dla Zulusów w zamian za pomoc w realizacji filmu. Tak też się stało. Film powstał, biali pojechali, a tubylcy pozostali z pieczołowicie odrestaurowaną wioską. Gotowa atrakcja! Tak powstał Shakaland. Turyści walą drzwiami i oknami. Witają ich strażnicy w tradycyjnych strojach z włóczniami i tarczami jak na zuluskich wojowników przystało. Kobieta z piersiami do pasa trze mąkę na kamienieniu. Potem wszyscy, gdy skończy się ich zmiana biorą prysznic, wsiadają do swoich klimatyzowanych samochodów i jada do domu. W domu narzekają na upały. Kobita od żaren tłumaczy pewnie sąsiadce ile to się dzisiaj natarła, bo co chwilę przychodzili turyści i ciągle trzeba w było „grać” bez chwili wytchnienia. Fajnie, wszyscy są zadowoleni. Ale nie wmawiajmy nikomu, że dzięki temu odniesiemy jakiś sukces gospodarczy i zbudujemy naszą potęgę ekonomiczną, bo to nieprawda. To tylko szukanie zajęcia dla ludności tubylczej aby nie głodowała i nie podskakiwała zanim do reszty nie sczeźnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj